wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział V. Mgła.

Ruiny

Stary i doszczętnie zniszczony edmoński klasztor położony na brzegu Gotham był najprawdopodobniej najbardziej zawaloną większą budowlą w tym mieście. Mimo to lordowi Wirgardowi nie przeszkadzało wydać rozkazu do grzebania właśnie tam.
Emilia odrzuciła jakąś większą cegłę na bok i spojrzała ze złością na Kwasa który spacerował po świątyni nucąc jakąś piosenkę , i całkowicie ignorując pracę innych.
-Kwas, czy mógłbyś wreszcie nam pomóc ?-wysapała Emilia opierając się o zakurzoną ścianę. Była wykończona, mimo że najprawdopodobniej była najsilniejszą osobą z tej grupy. Claudia nie ruszyła nawet kamyczka, a Logan obserwował stare plany świątynne które znalazł w pobliskim pomieszczeniu. Na dodatek Darrel od razu po przyjeździe do miasta gdzieś zniknął, zostawiając na  jej głowie cały bałagan.
-No w końcu ktoś mnie poprosił-oznajmił Kwas i wyprostował palce w lewej i prawej ręce. Pani kapitan przemilczała tę uwagę, i szybko usunęła się z pola rażenia. Widziała kiedyś magię Kwasa w akcji i była świadoma tego, że alchemik dość często mylił zaklęcia i przy okazji rozwalał wszystko wokół dlatego też, dla własnego bezpieczeństwa, stanęła pod ścianą.
Kwas zamachnął się swoją pomarszczoną ręką, i nagły rumor towarzyszący odsuwającym się cegłom niemal całkowicie ogłuszył Emilię . Czar Kwasa (na szczęście tym razem się nie pomylił) odsunął większość gruzu na boki, odgrzebując drzwi które mieli wydostać spod cegieł. Stary alchemik wytrzepał ręce o przykrótką tunikę i z radosną miną odsunął się od utworzonego w ten sposób przejścia.
-O, drzwi- zauważyła niezbyt bystrze Claudia.
-Nie spodziewałem się tego-potwierdził Kwas.
Emilia sama się zastanawiała jak ona z nimi wytrzymuje.
-Może powinniśmy iść poszukać reszty ?-Zapytał zbrojmistrz, odrywając oczy od zakurzonych zwojów-zwłaszcza pana doradcę i lorda ?
-Ja jestem tutaj-usłyszeli gdzieś nad swoimi głowami.
Emilia poderwała głowę i zobaczyła Darrela siedzącego na jakiejś belce przy suficie z nogami zwieszonymi luźno ku dołowi. Uśmiechał się krzywo, ale ten uśmiech nie obejmował jego oczu, które w jakiś sposób wydawały się jej dziwnie odległe, bynajmniej nie z powodu dystansu dzielącego ją od niego. Chciała się go zapytać o wiele rzeczy, ale w jakiś sposób jej umysł zdecydował za nią, i wybrał tę najgłupszą.
-Dlaczego wciąż łazisz po belkach ?
Darrel zaśmiał się i zeskoczył na ziemię. Gdyby Emilia skoczyła z takiej wysokości, połamałaby sobie nogi ale temu knypkowi najwyraźniej taka odległość w ogóle nie przeszkadzała.
-Bo lubię-prostolinijność tej odpowiedzi zirytowała Emilię, ale postanowiła się nie odgryzać-Gdzie Wirgard ?
W tym samym momencie świątynne drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem i do środka wmaszerował Wirgard w otoczeniu trzech strażników. Rzucił przelotne spojrzenie na drzwi i popatrzył na nich zniecierpliwiony.
-Rusz się-warknął i machnął w stronę drewnianych drzwi.
Emilia szybko wypełniła rozkaz lorda, podchodząc pierwsza do drzwi i otwierając je.
Prócz kamiennych, spiralnych schodów prowadzących bardzo głęboko w dół nie było w tym pomieszczeniu nic innego.
-Co tam jest, co tam jest ?-Kwas wychylił się zza ramienia dziewczyny, obserwując z ciekawością kamieniste schody.
-Katakumby-wyszeptał Logan, stając tuż za panią kapitan.
-Błe-jęknęła lady Claudia-znaczy się trupy, ciemność i podziemie ?
-I pająki-dopowiedział Darrel-nie zapomnij o pająkach.
Lord Wirgard kazał Loganowi iść pierwszemu, jako iż on miał mapę. Większość z niej i tak była zatarta lub spalona, ale ostały się na niej jakieś skrawki tunelów.
-To największa podziemna budowla jaką kiedykolwiek widziałem-szepnął z podziwem Logan- ma przynajmniej kilkanaście kilometrów średnicy. Nie miałem pojęcia że w Langwederii w ogóle są takie podziemia.
-Wiesz coś o tym miejscu, doradco ?-Lord Wirgard był niezadowolony. On chyba też nie miał pojęcia o tym pomieszczeniu. Emilia wiedziała że ważni ludzie nie lubią być niedoinformowani.
-Wiedziałem że są tutaj podziemne grobowce-powiedział Darrel-to tutaj zawsze grzebano zmarłych. Ale…-pomimo mroku, Emilia zauważyła ze Darrel spojrzał na Logana-…ludność mieszkająca w Gotham uważała że zmarłych nie powinno się odwiedzać. Tylko kapłani mieli do tego prawo.
-I rozbudowywali te pomieszczenia sami ?-Logan był zachwycony.
-Przebywanie z martwymi przynosi śmierć-stwierdził Darrel ponuro, i już nikt z nim nie polemizował.
W końcu stanęli na równej ziemi. Kwas pstryknął palcami, zapalił magiczne światełko które ledwo oświetlało pogrążone w mroku korytarze od razu oświetlając trupią czaszkę patrzącą na nich z niszy grobowej. Lady Claudia pisnęła i złapała ojca za ramię, wpychając się między niego a niezadowolonych strażników.
-Boję się-pisnęła, ale ojciec ją zignorował.
-Idziemy ?-Spytał znudzonym głosem Darrel i machnął na korytarze.
-Dla ciebie to łatwe, bo widzisz w ciemności-rozzłościła się Emilia.
-Jak to ?-Logan popatrzył na nich zaciekawiony.
-Cicho- warknął Wirgard-Prowadź-zwrócił się do architekta, który przełknął ślinę i z niezachwyconą miną ruszył do przodu. Widocznie ciekawość ruin, a strach przed nimi to dwie różne sprawy.
Szkielety, mumie i zasuszone zwłoki były wszędzie, i każde z nich wyglądało tak jakby bacznie ich obserwowało. U niektórych zachowały się nawet oczy które śledziły ich ze swych komor grobowych. Na dodatek całe katakumby wyglądały jak ogromny labirynt zrobiony tylko po to, by wciągnąć nieostrożnych ludzi i nigdy ich już nie wypuścić. Emilia czuła nieprzyjemne ciarki na plecach, i miała wrażenie że coś na nią patrzy. Wszechobecna ciemność i mały zasięg światła też robiło swoje.
-Też czujecie się obserwowani ?-wyszeptał cicho Kwas.
-Kwas, umarli to umarli-powiedziała do niego uspokajającym tonem Emilia, mimo że sama była przerażona-oni już nie ożyją.
-Chyba że jakiś nekromanta tu był-oznajmił wesołym tonem Darrel-wiecie że zwłoki ożywione przez nekromantów mają dziwną właściwość wstawania, nawet lata po zakończeniu zaklęcia ? Taki efekt uboczny czarów.
Darrel najwidoczniej świetnie się bawił strasząc pozostałych, ale innym nie było do śmiechu. Tylko lord Wirgard miał taką minę jakby niewiele go obchodziło całe to zamieszanie i z protekcjonalnym spojrzeniem patrzył na pozostałych, całkowicie ignorując uwieszoną u jego boku córkę.
Ale przemierzając długie korytarze nawet Darrel, który z rozbawieniem przyglądał się emocjom grupy z czasem też uległ nastrojowi podziemnych katakumb. Emilia zauważyła że czasami patrzy się na edmońskie szkielety, umarłe najprawdopodobniej setki lat przed jego przyjściem na świat, z tęsknotą i bólem w oczach. Dziewczyna z łatwością mogła odgadnąć o czym on myśli. Ci wszyscy dawno zmarli edmonowie żyli wśród swoich towarzyszy, i umarli najprawdopodobniej wśród swych pobratymców. Tylko on umrze osamotniony ze świadomością że wraz z jego śmiercią umrze też jego rasa.
Oczywiście Emilia nawet przez moment nie zamyślała się na dłużej-miejsca takie jak to były bardzo niebezpieczne, więc dziewczyna ostrożnie lustrowała każdy kąt i zakamarek tuneli wypatrując zagrożenia, ale pomimo niedostrzegania niczego niepokojącego dziewczyna ciągle miała wrażenie że ktoś ją obserwuje. Nie podobała jej się też decyzja zejścia tutaj lorda ale nie kwestionowała jego decyzji, przynajmniej na głos. Wiedziała że jej pan nie jest lekkomyślny, tak więc jego pobyt tutaj na pewno miał jakieś ważniejsze powody. Na wszelki wypadek kazała jednak strażnikom (którzy pozostali przy wozach) natychmiastowe zejście do podziemi w razie gdyby nie wrócili w przeciągu paru godzin. Jeśli jej się za to dostanie, ma to gdzieś. Przynajmniej będzie pewna że jeśli ona zawiedzie, lord będzie bezpieczny.
Po jakichś dwudziestu minutach krążenia po labiryntach z poddenerwowanym Loganem na czele w końcu znaleźli coś co wyróżniało się poza zakurzone tunele grobowe. Były to drewniane wrota wypełniające całą przestrzeń pomiędzy sklepieniem a podłogą. Na wrotach pełno było wymalowanych czaszek, wrzeszczących w bólu twarzy i różnych realistycznie ilustrowanych sposobów śmierci. Wrota ewidentnie wyrażały jasny komunikat „Nie wchodzić!”.
-Super-skwitował to Darrel z kwaśnym uśmiechem na twarzy-wchodźcie pierwsi, ja sobie tutaj poczekam.
-Takie wrota były tylko w starożytnych cywilizacjach-wyjaśnił architekt zamurowanym z wrażenia (bynajmniej nie pozytywnego) członkom wyprawy-podobno tam składało się ciała tych, którzy zmarli w cierpieniu, tak żeby odizolować ich niespokojne dusze od tych zwykłych umarłych, złożonych tutaj.
-Już nie mieliśmy gdzie przyjść-zaszlochała Claudia.
-Idziesz pierwszy-oznajmił lord Wirgard Loganowi.
-Czemu?-wyjąkał Logan.
Emilia westchnęła głośno i trzepnęła go w głowę.
-Jak lord coś mówi, to lord coś mówi. Rusz się- Popchnęła chłopaka w stronę drzwi.
Emilię strasznie denerwowali ludzie którzy zamiast od razu posłuchać polecenia i wsiąść się w garść, wolą  ględzić bez sensu.
Logan przełknął ślinę i podszedł do ogromnych wrót. Wyciągnął rękę tak, jakby chciał je popchnąć ale po krótkiej chwili ją cofnął
-Eee…a może jednak ktoś mnie zastąpi ?-wyjąkał.
-Rusz się !
-Dobra, już dobra-Chłopak popchnął wrota. Ciszę przeszył ostry skrzyp otwieranego portalu, i oczom całej wyprawy ukazał się dość niecodzienny widok :
Dziwna, zielonawa mgła o mdłym zapachu wypełniała komnatę. Sufit był tak wysoko, że ginął w mroku grobowca, zaś okrągły środek komnaty był całkowicie pusty, nie licząc stołu położonego na środku owego placu. Jednak nie to przykuwało uwagę zebranych, a ściany w których były wtopione czaszki przed wiekami zmarłych edmonów.
Przez środek placu przebiegł ogromny szczur i zniknął w jednej ze szczelin w ścianie.
Emilia usłyszała jak Darrel cicho klnie.
-Mariusz-wyjaśnił rozżalonym tonem.
Chyba zapomniał o swoim zwierzątku które prawdopodobnie wciąż siedzi porzucone w klatce na tyle pozostawionego przez nich powozu. Emilia miała nadzieję, że ktoś go w tym czasie ukradnie, choć na to nie miała co liczyć. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby tak brzydkiego szczura.
-Dlaczego tu jest tyle czaszek ? I czemu tu tak cuchnie ?-lady Claudia w końcu odczepiła się od ramienia zniecierpliwionego ojca, gdyż ten postanowił głębiej zbadać papiery porozrzucane na kamiennym stole.
-Bo to grobowiec ?-Zasugerował Darrel.
-Nie ciebie się pytam-wysyczała w jego stronę.
-Patrzcie-oznajmił radośnie Kwas, przerywając im konwersację-tam na górze są balkony.
-Kto buduje balkony w grobowcu ?
-Wiedziałem-powiedział z satysfakcją Wirgard, prostując się znad papierów-to nie jest grobowiec, tylko  miejsce spotkań Rhuji Taskan. Doradco, pozwól tu na chwilkę.
Darrel uniósł brwi i podszedł do Wirgarda, po czym oboje zaczęli rozmawiać przyciszonym tonem. Widocznie w tych papierach znajdowało się coś, co bardzo ucieszyło lorda, inaczej nie mówiłby do Darrela tak uprzejmym tonem głosu. Pani kapitan pomyślała też, że gorszego miejsca na spotkania członkowie tej organizacji nie mogli sobie wybrać. I jak oni w ogóle są w stanie rozmawiać, kiedy przez cały czas obserwują ich czaszki wtopione w ścianę budynku ? I ten…zapach.
Logan jednak powiedział coś, co sprawiło że wszyscy zamilkli raptownie
-Tu jest jakieś inne wyjście.
Cała grupa popatrzyła na niego zdumiona.
Zbrojmistrz odchrząknął i kontynuował :
-Droga tutaj jest za długa jak na miejsce spotkań takiej grupy, poza tym wejście było zawalone przynajmniej od pięciu lat. Nie ma tu kurzu, ani brudu a ryciny  na ścianach są obłe a nie byłyby takie gdyby nie były wystawione na wiatr. Tu jest jakieś inne wyjście.-zakończył pewnym siebie tonem i popatrzył na całą grupę.
Claudia westchnęła teatralnie
-To znaczy że męczyłam się przy tym gruzie, kiedy mogliśmy tu wejść innym wejściem ?
Emilia się wściekła, bo Claudia nie ruszyła nawet jednego kamyczka i chciała jej to wypomnieć, gdy przerwał im stanowczy ton lorda rozkazujący im odnalezienie tych drzwi. Emilia westchnęła ciężko i podniosła się z miejsca, po czym podeszła do Darrela który z uważną miną studiował papiery na stole. Emilia miała wrażenie, że to co jest zawarte w tych papierach jest przeznaczone wyłącznie dla oczu skrytobójcy i lorda, więc nawet nie zaglądała mu przez ramię. Podejrzewała tylko, że były to raporty ostatnich działań Rhuji w Langwederii.
-Darrel-zaczęła- może sprawdziłbyś na tych balkonach ?
Darrel oderwał wzrok od papierów i podążył za wzrokiem Emilii.
-Pani kapitan nie chce się samej wchodzić po schodach ?-Spytał z rozbawieniem, czym do reszty zdenerwował już podirytowaną Emilię.
-Schody są zawalone- Nie cierpiała, kiedy ktoś zarzucał jej lenistwo.
-Dobrze, już dobrze-Skrytobójca oderwał się od papierów i rzucił okiem na balkony, po czym zmrużył oczy ze skupieniem przyglądając się ciemnościom grobowcowym.

-Czy mi się wydaje, czy…?
-Co ?-odwróciła się, ale niczego nie dostrzegła w nieprzeniknionym mroku.
-Nic-potrząsnął głową tak, jakby próbował przegnać z niej niepotrzebne myśli-chyba mam jakieś omamy. Wydawało mi się, że widziałem…zresztą nieważne.  A tak w ogóle, to gdzie jest Logan ?
W tym samym czasie spod stołu wynurzyła się głowa architekta, czym Emilię o prawie zawał serca.
-Jestem tutaj-oznajmił jak gdyby nigdy nic-ten stół ma bardzo ładne…eee…wzorki.
-I dlatego pod nim siedzisz ?-Emilia uniosła brwi, zaś Darrel wzruszył ramionami tak, jakby wystająca spod stołu głowa architekta nie robiła na nim najmniejszego wrażenia  i znów zanurzył się w lekturze.
-Tak..yyy…to znaczy nie..ja po prostu…hmm…
-On się boi pająków-powiedział Kwas, na którego głowie siedział wyjątkowo tłusty i wielki osobnik.
-Kwas, na bogów, co ty masz na głowie ?-Emilia odskoczyła do tyłu trzymając się od maga z daleka.
Logan wytrzeszczył oczy na ten widok.
-To ja ten…no…wybaczcie mi!-I z powrotem schował się pod stołem.
-Zakumplowałem się z nim-oznajmił radośnie Kwas-wydawał się opuszczony, więc go przygarnąłem !
-Kwas odstaw go na miejsce-pani kapitan siliła się na spokój. Nagle przypomniało jej się, że Kwas nie przepadał za pająkami równie mocno co Emilia za szczurami, zaś Logan nigdy nie zachowywał by się tak dziecinnie żeby siedzieć pod stołem jak przerażone dziecko, zwłaszcza że insekty były w kraju Logana na porządku dziennymi i dawno powinien się do nich przyzwyczaić.
Nagle coś ją tknęło. Emilia uświadomiła sobie, że nikt nie wypełnił rozkazu lorda Husa (nawet ona!) a tego nie słyszała od czasu ostatniego polecenia. Nie zauważyła też nigdzie strażników lorda, choć ci którzy z nimi przyszli mieli pilnować drzwi przez które weszli. Dziewczyna wyprostowała się, i złapała za rękojeść miecza, po czym podniosła wzrok powoli, do góry.
Na brzegu balkonu stał mężczyzna w fioletowej szacie, w otoczeniu podobnie ubranych osobników. Każdy z nich miał wyjętą broń, zaś na ich pelerynach było wielkie, złote oko-symbol Rhuji Taskan. Ich przywódca przykładał sztylet do gardła wyjątkowo wściekłego lorda. Pod ich nogami leżały trupy dwóch strażników Wirgarda, zaś lady Claudia z zatkanymi ustami i zakleszczonymi rękoma wpatrywała się bezradnie w ludzi na dole.
-Darrel-zaczęła przerażona. Nie bała się bynajmniej o siebie, ale o jej pracodawcę. Jak zahipnotyzowana przyglądała się sztyletowi wbijającymi się lekko w gardło lorda.
Darrel leniwie uniósł wzrok znad pism które czytał i popatrzył zdumiony na Emilię .
-Co się stał..
-Brudne wszy!-Wrzasnął mężczyzna u góry. Jego donośny głos na dobre wybudził pozostałych członków wyprawy z tego dziwnego transu w którym się znajdowali. Skrytobójca zaklął cicho, zaś Kwas z piskiem strącił z siebie tłustego pająka.
-Jak śmiecie się tu pokazywać ?-Ich przywódca był niezwykle rozeźlony-jak macie czelność wchodzić tutaj ?!
-Spokojnie-powiedziała Emilia dyplomatycznym tonem. Miała wrażenie, że jeśli powie coś nie tak zabiją lorda-nie mieliśmy pojęcia o tym, że to wasza siedziba…
Mężczyzna zaśmiał się śmiechem szaleńca.
-Obserwowaliśmy was od waszego wejścia do podziemi. Doskonale wiemy po co tutaj przyszliście, bezbożnicy. I kim…-splunął w stronę Darrela-… jesteście. Taskam !-Krzyknął w stronę swoich podwładnych- Złapać ich ! Złapać niewiernych! Nikt nie ma prawa opuścić tej komnaty !
Emilia sparowała pierwszy cios mieczem, zaś pozostali członkowie otoczyli ich ze wszystkich stron i zaczęli napierać. Darrel walczył swoimi dwoma sztyletami, zaś Kwas przewracał atakujących jakimiś zaklęciami. Jednak zdawała sobie sprawę że cały ich wysiłek był na nic –atakujących było zwyczajnie za wielu, a zielonkawa mgła, w której Emilia odnalazła przyczynę ich otępienia skutecznie tłumiła im zmysły. W pewnym momencie któryś z zakonników Rhuji prawie przepołowił by ją na pół, gdyby nie Logan który pojawił się w ostatnim momencie, wypełzając spod stołu i zablokował cios. Emilia odwróciła się, ale w następnej chwili straciła przytomność od uderzenia młotem, a ostatnie co zobaczyła to złocisty promień uderzający w Logana.
 W następnej chwili na miejscy chłopaka stał duży, wytrzeszczający oczy, żółty  pies.
----------------------

Cóż, bardzo krótki rozdział (z góry przepraszam!), z którego w ogóle nie jestem zadowolona, ale nie chce mi się go poprawiać :) Piszę jak chcę i kiedy chcę, więc systematyczność nie jest moją mocą stroną-w sumie i tak traktuję tego bloga jak zapasowy dysk na moje wypociny a nie jestem nastawiona na karierę blogową :D Co ma być, to będzie ;)

sobota, 1 marca 2014

Rozdział IV. Wspomnienia.

Ulotne dni

Biegł z Soe i Raissonem po łące kwitnących mleczy. Przyglądał im się roześmiany ludzki strażnik, Tobias. Mały Darrel zna tylko trzech ludzi- sklepikarkę Klarę, starego strażnika, Tobiasa i tego brązowowłosego, ładnie ubranego chłopca któremu pomógł się schować gdy był w dużym lesie. Chłopiec łapie motylka i wręcza go Soe. Jest ładny i żółty, trzepocze w jej ręce. Dziewczynka ładnie się śmieje, i dziękuje mu. Darrel bardzo kocha Soe. Codziennie kłócą się z Raissonem (kiedy Soe nie widzi) kto się z nią ożeni. Darrel zawsze przegrywa, bo Raisson jest od niego silniejszy. Ale nie szybszy. Darrel cieszy się, bo wie że on się lepiej od Raissona wspina, szybciej biega no i nikt go nigdy nie znajduje, gdy się bawią w chowanego. Dlatego Darrel uważa, że ma duże szanse na ślub z Soe, a Raisson nie, bo jest zbyt głupi. Ale Darrel lubi Raissona, a Raisson lubi Darrela. Właśnie teraz cała trójka siada na brzegu łąki, pod domem jakichś edmonów. Podchodzi do nich ten człowiek, Tobias.
-Co tam, maluchy ?-Zagaduje, a Soe pokazuje mu swojego motylka. Zdążyła już go nazwać Cytrynek. Cytrynek nagle ucieka, a mały Darrel ,szybciej od tego żółwia Raissona, podskakuje i łapie znowu zwierzaczka przyjaciółki. Soe dziękuje Darrelowi. Ma ładne oczy-nie mają takiego żółtego odcienia, jak oczy chłopca, są raczej w barwie jasnego miodu. Ładne. Tobias mówi że widział, jak Darrel i Raisson biją się za stodołą. To nieładnie, mówi. Jesteście przyjaciółmi, mówi. Darrela śmieszą oczy człowieka. Są jasnoniebieskie, i mają zabawną czarną kulkę w środku. U nich wszyscy mają pionowe kreski. Chłopiec zastanawia się, jak to jest patrzeć przez takie kulki-pewnie świat jest cały wypukły jak się przez nie patrzy. Darrel przekrzywia głowę, zafascynowany. Raisson oznajmia nagle że chce wstąpić do wojska.
-Będę duży i silny, i nikt mnie nie pokona-mówi. Darrel chce mu przypomnieć, że jest wolny i głupi jak osioł, i wszyscy go zostawią w tyle jak będzie biegł, ale wie że nie wolno tak mówić, mama mu mówi że to niegrzeczne. W końcu wszyscy się żegnają, bo Raissona babcia woła na obiad, a Soe wraca do domu wsadzić cytrynka w słoik. Darrel biegnie do domu ładnymi, kamiennymi uliczkami miasta. Mieszkają na obrzeżach, tam gdzie miasto graniczy z lasem bo tata Darrela jest myśliwym. Mały Darrel wchodzi do domu i natychmiast porywa go i wiruje z nim jego ojciec.
-Masz siostrzyczkę-mówi radośnie i śmieje się. Chłopiec cieszy się razem z nim. Kocha tatę, nawet bardziej niż mamę. Jest bardzo miły, dobry i łagodny i nigdy na niego nie krzyczy. Iw końcu mama przestanie chodzić z tym wielkim, bablowatym brzuchem i nie będzie ciągle narzekać na bolące plecy. „Idę powiedzieć cioci Lottcie” mówi z zapałem mały Darrel i szybko z domu, zapomniawszy nawet odwiedzić mamy. Biegnie przez środek miasta i zastanawia się, czy jego siostrzyczka będzie ładniejsza od Soe. W końcu dochodzi do wniosku, że nie. Nikt nigdy nie będzie ładniejszy od Soe. Nagle chłopiec wpada na Raissona i oboje zderzają się głowami.
-Mam siostrzyczkę- mówi radośnie, a Raisson patrzy na niego z zazdrością. On ma samych braci i oni ciągle każą mu coś robić.
-Siostry są głupie-oświadcza Raisson.
-Nieprawda, po prostu zazdrościsz-mówi z przekonaniem Darrel. W końcu oboje zaczynają znów bić  się na placu i znów podchodzi do nich strażnik, Tobias. Rozdziela ich i prawi kazania. Darrel nie lubi ich słuchać, bardzo go nudzą. Przychodzi do nich Soe z Cytrynkiem w słoiku i patrzy zaciekawiona. Tobias ciągle patrzy zły na Darrela i Raissona. Darrel czuje się niewinny, przecież to wina tamtego że się kłócili.
-Przez was zaniedbuję posterunek-złości się człowiek, a Darrel i Raisson patrzą na siebie źli zza ramienia strażnika-wiecie że teraz są niebezpieczne czasy, a nasze miasto jest prawie całkiem otoczone lasem. Jeśli coś nas zaatakuje to nie będziemy wcześniej go widzieć. Nie zakłócajcie porządku, rozumiecie ?
Chłopcy zgodnie kiwają głowami, a Tobias śmieje się i klepie ich w plecy.
-Też się biłem, jak byłem mały. Ale teraz jest niebezpiecznie, rozumiecie ? Zwłaszcza dla tego miasta-podkreśla.
Darrel wie, że jest źle. Tato od jakiegoś czasu codziennie chodzi poddenerwowany, siada na krześle i martwi się. Mówi synkowi że ludzie zaczynają robić straszne rzeczy. „Ale król nie będzie na to pozwalał” tłumaczy ciepło mamie i chłopcu. Tata jest patriotą, i bardzo wierzy w króla „Król ukara tych złych ludzi, i będzie wszystko tak jak dawniej” pociesza zmartwionego chłopca, a Darrel wierzy tacie.
Tobias puszcza w końcu chłopców, ale zamiast odchodzić prostuje się dziwnie. Cała trójka zauważa to, co zauważył strażnik i zaczyna zauważać reszta mieszkańców a placu. Pojedynczy jeździec  wjeżdżający na plac.
-To jest herold-tłumaczy im Tobias.
Herold staje na środku placu. Wszyscy gromadzą się wokół niego, obserwując go ciekawie. Niektórzy nawet wychodzą z domów, żeby posłuchać wieści. Za nim chłopiec widzi, jak wielu ludzi w żelaznych zbrojach główną ulicą wchodzą do miasta równym rzędem. Nikt się ich nie boi, wszyscy są zaciekawieni. Darrel postanawia uważnie słuchać, żeby powiedzieć tacie co usłyszał, bo on siedzi i pilnuje mamy i jego siostrzyczki.
-Drogie miasto Gotham !-Rozlega się donośny głos herolda-przybyliśmy do ciebie dziś z niezwykle szczytną misją…
Rozlegają się pojedyncze szmery. Wszyscy zauważają że człowiek nie  mówi do tłumu, ale mówi do miasta tak, jakby miasto było osobą.
-…naszą misją jest odbudowa naturalnego stanu rzeczy. Widzisz, Gotham kiedyś twoje ulice były chlubne. Kiedyś po twoich ulicach chadzały pięknie ubrane kobiety i bogato ubrani mężczyźni. Kiedyś byłeś miastem chwały, aż twą chwałę ci zniszczono. Kto ci ją zabrał ? Wszy. Brudne, stęchłe robactwo zza oceanu przybyło, odebrało ludzkości to co było jego i zagarnęło dla siebie…
Szepty są coraz silniejsze. Tobias prostuje się gwałtownie i patrzy zdumiony na herolda. Darrel widzi, jak dorośli chcą coś powiedzieć, ale boją się armii i szepczą tylko coś między sobą. Nieliczni strażnicy miejscy nie wiedzą jak zareagować. Na chorągwiach powiewa królewska flaga, złoty jastrząb na brązowym tle.
-…przez te wszy ludzkość podupadła. Zaczęły się bieda, nędza i ubóstwo. Przez podłe robactwo, które zabrało im pracę, i tobie, Gotham życie. Owe robactwo, to pijawki wyciągające z twojej kultury wszystko to, co najlepsze i zostawia ono nic prócz ochłapów, którymi zadowolić się może biedna ludzkość. A Bogowie nie mieli w zamiarze stworzyć tych insektów-powstały niezamierzenie, i rozprzestrzeniły się zabierając nam ziemię…
-Kłamca !-wrzeszczy jakaś kobieta-jakby to była nasza wina, że jest  źle !
Rozległy się okrzyki potwierdzające. Chłopiec powoli zaczyna rozumieć, że on i jego przyjaciele są tym robactwem, o którym mówił ten człowiek. Nie podoba mu się to.
Herold wyciąga trąbę i dmie w nią. Hałas jest tak ogromny, że chłopiec myśli że pękły mu uszy. Wszyscy milkną, a człowiek przestaje dąć w róg i kontynuuje.
Darrel nie pamięta, dlaczego stał tam i słuchał słów głosiciela. Przeklinał swoją dziecięcą głupotę ale wiedział że czasu nie zmieni. Patrząc na zgliszcza miasta, przypomniał sobie ostatnie słowa owego człowieka. Słowa, które rozpoczęły masakrę
-Niektóre choroby, moje biedne Gotham, są nieuleczalne. Dlatego czasami jedyną drogą jest oczyszczenie w ogniu. I śmierć. Na rozkaz miłościwego króla Castora Dobrego, skazuję to miasto na oczyszczenie. Gotham, spłoń i odrodź się na nowo.
W jednej chwili wszystko zamarło, a potem niebo zostało zasnute gratem ognistych strzał padających na domy. W tejże chwili żołnierze ruszyli na zdezorientowanych mieszczan, którzy nagle  zaczęli krzyczeć i uciekać, przepychać się nawzajem i płakać. Żołnierze atakują ich, bezbronnych edmonów a na ich twarzach nie ma niczego, prócz pogardy. Tobias staje przed dziećmi i wyjmuje swój miecz, patrząc na idących w jego stronę żołnierzy.
-Stójcie-krzyczy.
 Soe zaczyna płakać. Darrel łapie ją za rękę. Raissonowa odwaga gdzieś uciekła, i też stoi sparaliżowany ze strachu, patrząc na idących ludzi. Ludzi z krwią jego znajomych i przyjaciół na srebrnych, błyszczących mieczach.
-Odsuń się od nich-mówi jeden do Tobiasa-te szkodniki trzeba wyciąć w pień.
-To jeszcze dzieci-warczy ich obrońca. Mieszczanie wrzeszczą, ale na próżno. I tak nic ich nie uratuje. Chłopiec patrzy na okrwawione zwłoki krawcowej Frerry zsuwające się do rzeki. Na gospodę którą zamykają ze wszystkich stron żołnierze, a potem podpalają. Słucha wrzasków mordowanych ludzi. Płaczącej matki, trzymającej w objęciach zwłoki córki. Matka pada pod ludzkimi mieczami.
-Larwa muchy to ciągle mucha-mówi z pogardą jeden z żołnierzy. Głos przytłumiony hełmem wydaje dziwny metaliczny dźwięk-wyrośnie z niej taki sam pasożyt.
Strzały wystrzelone przez żołnierzy lecą w ich stronę, ale Tobias biegnie przed dzieci i zasłania je własnym ciałem. Darrel widział kiedyś igielniczkę mamy. Teraz Tobias wygląda jak wielka igielniczka z ponabijanymi w nią strzałami
-Uciekajcie-szepcze i osuwa się martwy.
Darrel nie patrzy na nic. Przecież ucieczka to jego specjalność. Więc łapie Soe za rękę i ucieka. Raisson jest tuż za nim, ale nie nadąża. Soe ciągle się potyka. Żołnierze nie są tak szybcy jak oni. W końcu przystają i wyciągają łuki. Mierzą celnie. Darrel odwraca się i widzi to, a Raisson i Soe nie. Chłopiec nie myśli o niczym. Krzyczy „na ziemię” i łapie dziewczynkę która była bliżej, po czym pada z nią na ziemię. Raisson nigdy nie był szybki. Pada po jednej strzale, a w jego ciało natychmiast przeszywają następne przyszpilając konającego chłopca do ściany budynku.
Darrel nie ma czasu pożegnać się z przyjacielem.
Dwójka ocalałych przetacza się za jakiś worek i cudem ucieka oprawcom, gdy na drodze żołnierzy przewala się ściana stodoły, oddzielając dzieci od żołnierzy i zasięgu strzał łuczników.
-Idę do mamy-mówi twardo Soe, pomimo płaczu.
Darrel prosi, przekonuje ją. Chce mu się płakać z powodu śmierci Raissona, ale wie że to nie czas ani miejsce na płacz. Trzeba być twardym. Muszą uciekać. Czemu dziewczynka jest taka uparta ? Nie zgadza się i gdy chłopiec mówi że zabierze ją do swojego domu siłą, Soe ucieka. Zdążyła przebiec przez ulicę, zanim pojawiła się na niej czwórka żołnierzy. Darrel nie może za nią iść, zobaczą go. W końcu rezygnuje i z tego i biegnie w stronę swojego domu. Chłopiec wybiera ciemne i kręte uliczki-zna je, a najeźdźcy nie, dzięki czemu dociera do myśliwskiej chatki szybciej niż jakikolwiek żołnierz.
Wpada do domu jak strzała. Wbiega do pokoju mamy. Cała trójka śpi, nawet się nie obudzili. Nic dziwnego. Rzeź jeszcze nie doszła do ich domu, ale chłopiec słyszy odlodległe odgłosy które są coraz bliżej i bliżej jego domu.
-Tato, mamo wstawajcie, szybko !-Tarmosi tatę za ciuchy. Ten podnosi wzrok i patrzy na syna przelotnie. A potem prostuje się w mgnieniu oka słysząc coraz głośniejsze hałasy. Matka też szybko się podnosi, biorąc niemowlę na ręce.
-Co się dzieje ?-Pyta matka. Wstaje i lekko kręci jej się w głowie, Darrel podtrzymuje ją. Ojciec doskakuje do szafy i wyjmuje z niej miecz i sztylet. Miecz bierze sobie, sztylet rzuca chłopcu.
-Jacyś źli ludzie przyszli i zaatakowali nas-wyjaśnia chłopiec, biorąc broń. Umie walczyć, tata go nauczył.
-Barbarzyńcy ?-Pyta ojciec i wchodzi do pokoju głównego. Chłopiec i żona idą za nim. Wygląda przez okno, na ciemny las w oddali. Pewnie planuje ucieczkę.
-Nie, mieli królewskie flagi, i herolda i w ogóle-tłumaczy chłopiec-proszę, uciekajmy !
-My nie możemy, twoja matka jest zbyt słaba-machnął mieczem na tylne wyjście z domu-ale ty możesz.
-Nie mogę was zostawić !-chłopiec łapie tatę za frak-proszę, tato !
-Właśnie, Riuss-mówi matka i patrzy błagalnie na ojca-uciekajcie beze mnie.
-Nie-miękko zaprzecza ojciec, po czym bierze małą córeczkę na ręce i wręcza chłopcu-uciekaj, synku. Skręć w lewo  i biegnij cały czas prosto. Powinno tam być miasteczko, Cavensbury. Powiadom lorda Cavensbury. Jestem pewien, że najeźdźcy to nie ludzie króla-pochodzi do półki, bierze sakiewkę z pieniędzmi i wręcza chłopcu- To masz na drogę. Zabieraj się stąd.
Dlaczego nie chce słuchać ?!
Drzwi zostają wywalone kopniakiem, mimo że nie były nawet zamknięte. Żołnierze wchodzą do mieszkania i rzucają się na mężczyznę. Ojciec zabija jednego, powala drugiego. Idą następni, ale robi coś przedziwnego- pada na kolana i ukrywa twarz w dłoniach, po czym zaczyna do siebie gorączkowo szeptać i mówić w  przestrzeń, tak jakby z kimś rozmawiał. Chłopiec widzi że jego skóra zaczyna się pokrywać szarymi łuskami.
-Bogowie-szepcze mama-zamienia się.
-W co ?-Pyta Darrel, trzymając mocno siostrę w objęciach.
Ojciec łapie się za głowę i zaczyna coraz głośniej wyć, jednocześnie chłopiec widzi jak paznokcie ojca zamieniają się w szpony, a oczy nabierają krwistoczerwonej barwy.
-Dowiesz się w swoim czasie. I nie szukaj tego lorda. Ojciec nie wierzył że król tak rozkazał, ale ja tak. Ukryjcie się gdzieś. I więcej nikogo nie zabij. Przyrzeknij mi to.
Darrel kiwa głową. Przyrzeka.
Matka otwiera im tylne drzwi. Chłopiec słyszy jak ktoś krzyczy „podpalić dom” i widzi jak na ich dach są wystrzeliwane ogniste strzały. „Wejdziemy tam razem” wrzeszczy ktoś znowu. Pewnie wiedzą o śmierci swoich towarzyszy i nie chcą też się narazić, więc wejdą gromadą. Wycie ojca przechodzi w zimny, lodowaty śmiech. Matka wypycha chłopca za drzwi, a syn widzi jak za jej plecami do domu wbiegają ze zwierzęcym krzykiem ludzie.
-Kocham cię. A ona ma na imię Nianny.
Strzała przeszywa szyję matki, a ona sama z głośnym stękiem pada na ziemię.
Chłopiec ucieka.
***
Darrel stanął na środku zniszczonego rynku i rozejrzał się wokoło. Fontanna przy której, wraz z Soe i Raissonem, bawili się w ganianego była przewrócona i połamana, a odłamki z posągu kobiety trzymającej wazę, która stała na środku fontanny, walała się po całym rynku. Darrel podszedł do głowy posągu i podniósł ją. Spojrzał w jej wydłubane kamienne oczy i przypomniał sobie że jej oczy od zawsze nie miały kamieni w środku. Ojciec kiedyś mu mówił, że były one wyłożone opalami, ale pewnego dnia jakiś złodziej ukradł je, pozostawiając marmurową kobietę oślepioną.
To właśnie na tym placu wszystko się zaczęło.
Dzieci próbowali przeżyć. Nie udało im się. Nikomu się nie udało. Był też pewien, że Soe też zginęła. Rozstali się, gdy dziewczynka chciała wrócić po bliskich i pomimo próśb i płaczu Darrela, Soe uciekła do domu. To był ostatni raz, kiedy widział swoją przyjaciółkę z dzieciństwa. Ale nie miał złudzeń że przeżyła. Ludzie wszystkich wymordowali, bo zaraz po wjeździe zamknęli bramy tak aby nikt nie uciekł z tego piekła. Szczerze powiedziawszy, skrytobójca cieszył się że dziewczynka nie zginęła na jego oczach. Pamiętał w jaką depresję wpadł, gdy w końcu udało mu się uciec i skrył się w starej szopie. Mała Nianny często płakała, i pomimo że Darrel próbował znaleźć dla niej mleko jak się tylko dało, dziecko ciągle było głodne. 
Darrel był jedyną osobą jaka przeżyła tę masakrę z tej prostej przyczyny, iż jego ojciec był myśliwym  i kłusownikiem dzięki czemu mieszkał przy murze. Darrel był pewien, że nikt inny nie wiedział o tym przejściu. Oczywiście, mógł powiedzieć o nim Soe, ale w zamieszaniu nawet o tym nie pomyślał.
Mężczyzna tchnięty nagłym przeczuciem ruszył w kierunku swojego starego domu.  Z oddali słyszał jak Kwas nuci wesoło, przechadzając się po uliczkach. Skrytobójca nie miał pojęcia, gdzie są pozostali. Pewnie badają jakieś większe obiekty budowlane- gospody, koszary…sam Darrel szybko odłączył się od pozostałych. Chciał pożegnać się z przeszłością. Przystanął przed spaloną ścianą budynku. Tu właśnie zginął Raisson, przybity strzałami do ściany. Zastanawiał się, co się stało z kośćmi obywateli. Być może zebrali je na jakiś większy stos i spalili ?
Jak dotychczas, nie znaleźli żadnych śladów magii. Darrelowi nawet nie chciało się ich szukać. Każdy krok który przemierzał, idąc przez spalone miasto odbijał się głębokim echem w jego głowie. Ciągle widział radosną twarz Soe, po tym jak dał jej motylka i przerażoną minę Raissona, zanim jego ciało nie przebiło kilkanaście strzał, przygwożdżając go do ściany.
Skrytobójca stanął na środku placu, patrząc na swój stary dom. Dach zmiażdżył drzwi, ale głęboka dziura w bocznej ścianie, pozwalała na wejście do środka. Wszedł do niego i poczuł się tak, jakby coś zaczęło go dusić. Następne wspomnienia zalewały go jak fala-matka śpiewająca przy obieraniu warzyw, ojciec śmiejący się, wspólne czytanie starych książek, które ojciec pożyczał od miejscowego kupca…
Darrel westchnął, i popatrzył na kuchnię. Uczucie nieznośnego żalu przebijało mu płuca, i sam nie wiedział co z tym cierpieniem zrobić. W końcu podszedł do osmolonej szafki. Jego dom nie ucierpiał tak, jak inne od ognia, bo leżał wtopiony w mur, i płomienie nie dosięgnęły go ze wszystkich stron, dlatego dalsze pokoje były tylko lekko osmolone-widocznie ogień zaczął już tu przygasać.
Otworzył osmoloną szafkę, i wyciągnął stamtąd to, co spodziewał się znaleźć-srebrną biżuterię matki. Była skromna, bo ich rodzina nie była bogata, ale Darrel czuł się tak jakby patrzył na największy skarb na świecie. Jego matka zakładała ją na jakieś większe okazje, i zawsze wyglądała w nich pięknie. Darrel wziął ją razem z pokrowcem , i wsadził sobie do kieszeni. Da je Nianny- dziewczynka ma prawo mieć jakąś pamiątkę po mamie. Chciał jeszcze przeszukać inne pokoje, ale stojąc w tym domu czuł się tak jakby biegał po grobach swoich bliskich. Nie miał też siły na odwiedzenie salonu, miejsca z którym wiązało się najwięcej radosnych wspomnień, dlatego wyszedł z domu, pomimo pieczenia w gardle. Nie mógł bawić się w beksę. Przecież sobie przyrzekał, prawda ?  Przeszłość jest w przeszłości, i pomimo że warto o niej pamiętać nie wolno się dać jej opanować. Koniec.
Opuścił dom z dziwnym poczuciem spełnienia. W końcu zrozumiał, że całe życie czekał na to by odwiedzić to miejsce. I jest tutaj. Odwrócił się do domu i uśmiechnął się do niego.
-Przepraszam, mamo-powiedział do budynku, tak jakby matka wciąż była w nim i patrzyła na niego z okna-nie spełniłem obietnicy. Ale przysięgam ci, że wasza śmierć nie pójdzie na marne. Znajdę tego króla i go zabiję. Zmienię kraj-Tak, by nikt inny więcej nie poczuł tego, co sam doświadczył-Choćbym miał zginąć, i posłać innych do piachu. Choćbym miał zniszczyć wszystko na swojej drodze. Król zginie, a to prawo razem z nim.
Czuł w sobie jakąś zmianę, ale sam nie wiedział jaką. Wiedział tylko że jego spokojna wegetacja się skończyła, a wizyta w zrujnowanym mieście popchnęła go do przodu. Czas żyć i spełnić swoje zamiary, a nawet jeśli lord Wirgard nie będzie wydawał mu rozkazów, sam zacznie realizować plany obalenia władcy. Wiatr zaczął się wzmagać, a Darrel wyprostował się i spojrzał twardo przed siebie.
Czas wcielić w życie własne plany.
Ten system, i głowa tego systemu, musi umrzeć.
I nawet jeśli zginie, pociągnie króla ze sobą.

`````````````````
Jak na razie nie mam ochoty pisać. Może sie to jeszcze zmieni, nie wiem :) W każdym razie na czas nieokreślony zawieszm bloga :P

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział III. Podróże kształcą.

Logan Nenmery

Powóz jechał osłonecznionym traktem i Darrel pomyślał że ma w karocy najgorszy zespół ludzi jaki tylko może być. Kwas cały czas tak donośnie chrapał, że nie dało się rozmawiać, Emilia siedząca na przeciwko była na Darrela obrażona, Logan bazgrał jakieś szkice w swoim notesie i żuł własne włosy (Darrel zauważył że miał irytujący zwyczaj robienia tego), zaś lady Claudia (którą Wirgard dał tutaj z nieznanych Darrelowi powodów, bo powinna być w karecie przodującej) posyłała raz wzrok przepełniony obrzydzeniem na Mariusza (którego Darrel uparł się wziąć do powozu, bo się o niego martwił),a pełne wyższości spojrzenie na wszystkich pozostałych.
Właśnie wyjechali z pierwszego miasta, Utalii, w którym Wirgard odwiedził jakiegoś wpływowego kupca aldriatyckiego (Aldriatyk był najbogatszym i najpotężniejszym krajem na Kontynencie, więc przyjazd tak wpływowego kupca do Langwederii, która była wygwizdowem, nie mogło obyć się bez wtrącenia się Wirgarda) i przy okazji zlecił Darrelowi skradzenie kupcowi jakiejś ładnej wazy, która wpadła w oko lordowi. Dopiero gdy przechadzał się utalijskimi uliczkami, i zauważył Emilię „dyskretnie” obserwującą strażników (Emilia nic nie robiła dyskretnie), i Logana uważnym wzrokiem sprawdzającym mury oraz artylerię Utalii, pojął że celem odwiedzenia tych miast (i tak nie wiedział które z grubsza będą odwiedzać, ale mało go to obchodziło) jest ustalenie ich siły. Darrel zrozumiał, że Wirgard jeśli nie przejmie władzy w sposób bezkrwawy to wznieci rebelię. Skrytobójca uśmiechnął się pod nosem patrząc na nieskończone pola po lewej strony drogi. Ledwo co udało mu się zająć miejsce przy oknie, bo Kwas strasznie się pchał chcąc mieć miejsce do „podziwiania widoków”.  Darrel przeniósł wzrok na Kwasa. I tak ich nie podziwiał, bo ciągle spał.
-Czy on może w końcu przestać chrapać ?!-lady Claudia machnęła ostentacyjnie ręką na alchemika-w nocy się nie wysypiam bo ten dziad wydaje dźwięki jak staczająca się lawina. To źle robi na cerę ! I mam sińce pod oczami !-Pokazała Emilii, jedynej kobiecie w wozie swoją tragedię palcem. Chyba myślała że ją zrozumie, ale grubo się myliła. Emilia starała się robić współczującą minę ale wyglądała tak jakby połknęła gwoździe. Wszyscy wiedzieli że jedyne co robi dla siebie pani kapitan to myje się mydłem i czesze grzebieniem. Uroda w ogóle ją nie obchodziła.
-To straszne-powiedział współczującym tonem Darrel, bo nikomu innemu nie chciało się odezwać-musi panienka ciągle uważać na tak okropne rzeczy jak sińce pod oczami ! Doprawdy prawdziwe tortury !
Claudia chyba nie zrozumiała drwiny, bo posłała Darrelowi pełne wdzięczności spojrzenie. Potem przypomniała sobie najwyraźniej że jest skrytobójcą (niegodziwy zawód!) i w dodatku nie człowiekiem, więc jej wdzięczność zamieniła się w drwinę .Zarzuciła blond włosy za plecy i z pełnym zadowolenia wzrokiem spojrzała przed siebie (czyli na Kwasa, który kontynuował swój koncert głosowy) co znów wprawiło ją w zły humor.
-Jak ja go nie cierpię ! Kiedy on w końcu umrze ?
Drugie miasto, Daltonia, było pokryte gęstą mgłą i wjechali do niego zaraz po zmroku. Nocowali w prestiżowym zajeździe „pod Złoconą Szpadą”. Właściwie to tylko lord i jego rodzina dostała bogate pokoje, zaś cała reszta musiała się zadowolić średniej jakości pomieszczeniami. Nie byłby w nich jeszcze tak źle, gdyby nie to że doskonale przepuszczały one dźwięki, przez co nikt kto sąsiadował z Kwasem, nie mógł zmrużyć oka. Darrel miał pokój właśnie koło alchemika i, mimo zmęczenia wyraźnie dającego się we znaki (nie spał już drugą noc) nie mógł zasnąć. W końcu zrezygnował z bezowocnych prób, i po rynnie sąsiadującej z oknem Kwasa zsunął się na dół. Postanowił przespacerować się wzdłuż jeziora nad którego brzegiem leżało miasto i zaskoczyła go jeszcze jedna osoba która wyprzedziła jego plany, spacerując właśnie w tym miejscu. Najpewniej zignorowałby ją, ale po przyjrzeniu się zauważył długie i gęste kasztanowe włosy które były znakiem rozpoznawczym tylko jednej osoby. Darrel pokręcił głową. Można by pomyśleć, że jeśli Emilia jest prawie najwyższa rangą gwardyjską na zamku to nie będzie biegać po zmroku nad jeziorem w obcym mieście. Można by pomyśleć, ale Darrel wiedział, że gdyby ktoś zaatakował Emilię to długo nie pożyłby. Po zamku chodziły plotki, jak to pani kapitan sama walczyła z piętnastoma uzbrojonymi rzezimieszkami i  wygrała, co dało jej ogromny szacunek wśród młodych kadetów, i chyba tylko Darrel i rodzina Husów nie bali się młodej panny Wasary.
-Pani kapitan też cierpi na bezsenność ?-Podszedł do niej cicho, przez co podskoczyła jak oparzona. Odwróciła się momentalnie i popatrzyła na niego zdumiona
-Darrel ? Co ty tu robisz ?
-Zażywam świeżego powietrza. Może mi pomorze na koncentrację-Darrel uśmiechnął się krzywo-a koncentracja bardzo się przydaje, gdy próbujesz zignorować chrapanie sąsiada.
Emila westchnęła
-Ty też sąsiadujesz z Kwasem ?-Po jej nieszczęśliwej minie, wywnioskował że i ona dzieliła z Darrelem ten niechlubny zaszczyt- Zastanawiałam się, czy jest jakiś sposób na jego dolegliwości. Jak myślisz ?
-Można by go udusić w nocy. Gwarantuję, skuteczność stuprocentowa- zażartował Darrel. Zauważył też, że Emilia się już na niego nie wścieka, co powitał z niezakłamaną ulgą. Była jedynym towarzyszem podróży z którym Darrel mógł porozmawiać-Kwas spał, Claudia zadzierała nosa a Logan ciągle coś bazgrał, i mamrotał sam do siebie, poprawiając szkice.
Emilia westchnęła i ciężko, i spojrzała na jezioro zasnute gęstą mgłą. W świetle księżyca ten widok sprawiał wrażenie wręcz nieziemskiego, tak jakby owe jezioro było wyjęte z jakiegoś sennego obrazu.
-Darrel, muszę ci coś powiedzieć-przybrała poważny ton głosu.
-Co ?-Zaciekawiła go ta zmiana, choć wyczuwał coś co mu się nie podobało.
-Wiesz jakie jest trzecie odwiedzane przez nas miasto ?  Widziałeś plan trasy ?
-Nie i nie-On też spoważniał. Niemożliwe żeby to było…
-Gotham-wypowiedziała na głos ową nazwę. Darrel poczuł się tak, jakby go spoliczkowano. Gotham ? Nie, przecież…nie ! Obiecał sobie, że wyrzuci z pamięci uciążliwe wspomnienia, a ta nazwa powinna być głęboko zagrzebana w odmętach jego pamięci. I tam też powinna pozostać…ale dlaczego lord chce wywlekać je na zewnątrz ?
-Po co do cholery ?-Wyszeptał sam do siebie, zapominając że Emilia jest w pobliżu.
 -Nie wiem. Przykro mi, Darrel.
Darrel czuł się tak, jakby właśnie Emilia mu oznajmiła że jadą do piekła. Piekła, które ledwo jemu i jego siostrze udało się przeżyć, a teraz mają stanąć na zgliszczach tego inferna ? Nie to, żeby miał jakieś nieszczęśliwe wspomnienia związane z Gotham. Przeciwnie. Gotham było najszczęśliwszym okresem jego życia, okresem w którym był małym i naiwnym chłopcem biegającym po łące z przyjaciółmi i łapiącym żaby w rzece. Okresem, który nigdy się nie powtórzy. Okresem który zniszczyli, spalili i podeptali ludzie, wchodząc do niego ze swoimi mieczami i ogniem, mordującym i palącym wszystko na swej drodze.
Emilia chciała dotknąć jego ramienia, i go jakoś pocieszyć ale Darrel sztywno odsunął się od niej.
-Chyba muszę już wracać-oznajmił martwym głosem Darrel, i nie czekając na wołającą go Emilię, odszedł w inną uliczkę , po czym wspiął się na dach wieży zegarowej i siadł tam, patrząc na miasto pogrążone we śnie. Obojętne mu było jednak piękno miasta zasnutego mgłą, bo jego głowę zaprzątały inne myśli. Nie. Nie. Nie ! Po co Wirgardowi odwiedziny w tym miejscu ? Tam nie ma już nic. Sam Darrel widział to, gdy odwracał się by ostatni raz spojrzeć na miasto stojące w ogniu, ściskając siostrę w dłoniach. Nie dał rady odizolować się od wspomnień, mimo że usilnie próbował i po dziesięciu latach uśmiercania swojego byłego życia, te wróciło ze zdwojoną siłą. Darrel zacisnął zęby, a potem zaczął cicho śmiać się. Pojął całą komedię swojej sytuacji-i uświadomił sobie że jest idiotą. Życie idzie dalej, durniu. Powiedział sobie w myślach, po czym wstał i twardo spojrzał na panoramę miasta. Jest Darrelem, i ma ważniejsze rzeczy na głowie niż przeszłość. Jej już nie zmieni. Co z tego, że prócz Nianny jest ostatnim edmonem na ziemi ? I tak już nic z tym nie zrobi. Rozwodzenie się nad tym, co było, jest żałosne. Skrytobójca podszedł do krawędzi dachu i zaczął lekko ześlizgiwać się po rynnie. Jakaś staruszka wyjrzała przez szybę, akurat w momencie w którym Darrel przejeżdżał przed jej oknem i odskoczyła szybko. Prawdopodobnie Darrel zafundował jej palpitację serca. Ale kto kazał jej wyglądać w środku nocy przez okno ? Skrytobójca pokręcił głową.
Paręnaście minut później był już w hotelu i zauważył że hałas Kwasa zniknął. Powitał to radosnym uśmiechem, który od razu znikł gdy zobaczył że alchemik siedzi w jego pokoju i gada do Mariusza zamkniętego w klatce. Emilia przyglądała się temu z beznadziejnym wyrazem twarzy.
-A kizi mizi mały szczurku-gruchał do niego Kwas-Dziadzio kocha Mariusza, a Mariusio kocha dziadziusia ?-Kwas wsadził palec do klatki chcąc pogłaskać szczura. Zamiast tego, gryzoń ugryzł go.
-Ajajaj ty skubańcu-zaszlochał Kwas i zaczął ssać swój palec. Wyglądał z nim jak śmieszne, wielkie i niewiarygodnie brzydkie dziecko.
-Chyba cię nie lubi-powiedział rozbawiony Darrel, wchodząc do pokoju-jak wszyscy.
Emilia wyraźnie ucieszyła się z jego widoku, za to Kwas obrzucił go obrażonym wzrokiem.
-I czemu w moim pokoju toczy się narada wojenna ?-Przeszedł przez pokój i zaczął grzebać w swojej walizce.
-Emilka, dobre dziecko martwiła się o ciebie-Kwas pogroził Darrelowi bolącym palcem-nie wolno ci tak martwić siostry !
-Darrel nie jest moim bratem-cierpkim głosem zaoponowała Emilia
-Jest moim synem, i ty też jesteś moją córką więc jesteście rodzeństwem-Kwas najwidoczniej uparł się przy swojej wersji „adoptowanych” dzieci.  Emilia westchnęła ciężko.
-Ucisz się, Kwas-uciął Darrel i siadł na łóżku, po czym wyjął kartkę którą wygrzebał ze swojej kieszeni bagażowej- Pani kapitan, mogłaby pani wyznaczyć mi plan podróży po Langwederii?
Emilia wydawała się zdumiona tym pytaniem.
-Mogę. I…dobrze się czujesz ?-Spojrzała na niego zmartwiona. Troska to był bardzo rzadki widok w oczach pani kapitan. Darrel mimo woli parsknął śmiechem.
Dziewczyna zmrużyła oczy, i jej zmartwienie przeszło w złość.
-Jak widać doskonale-wyburczała na niego i wyszarpnęła mu kartkę z ręki.
-Nie kłóćcie się-zakrzyknął Kwas.
-Kwas, sprawdź czy cię nie ma w swoim pokoju-zaproponował Darrel z uprzejmym uśmiechem.
-Nie ma mnie-powiedział tonem odkrywcy alchemik-już sprawdzałem, bo Emilka mi kazała.
Darrel skrzywił się. Kwas w ogóle nie umiał wyczuć aluzji. Skrytobójca podniósł pióro i dał je zirytowanej Emilii, która najpewniej zastanawiała się po co mu plan podróży.
-Chcę wiedzieć, gdzie jedziemy-powiedział Darrel-bo nie chcę znów być zaskoczony. Poza tym, mam też taką jedną sprawę do załatwienia.
Mianowicie, co dokładnie planuje Wirgard.
-Ładne panie ?-Darrel nie miał pojęcia, jak Kwas wynajdował i tworzył różne rzeczy skoro był tak głupi.
-Nie, sposoby utopienia starego alchemika.
Darrel siadł na swoim łóżku. Był wykończony. Nie spał…ile to już ? Dwa dni, a w karecie też pewnie się nie wyśpi bo jego „tatuś” będzie chrapał jak opętany. W końcu Emilia nakreśliła plan podróży i podała skrytobójcy, który od razu wsadził je sobie w kieszeń spodni. Pożegnał Emilię, i niemal wyrzucił Kwasa za drzwi, kiedy postanowił zaśpiewać mu kołysankę na dobranoc. Darrel zapadł w sen i nie śniło mu się nic.
****
Emilia razem z współpasażerami gramoliła się do karocy. Padało niesamowicie, i włosy miała już całkowicie przemoczone mimo że dopiero wyszła na dwór. Przy okazji nawrzeszczała na strażnika, który nie stał „na baczność”, tylko opierał się ścianę. Potem jednak przypomniała sobie, że sama wybrała tego człowieka i że miał on chorą nogę więc zdenerwowała się jeszcze bardziej, przez to że o tym zapomniała (miała nadzieję że lord nie zauważył jego niesubordynacji).  Nagle zauważyła Darrela, który chciał wepchać się pierwszy i pewnie zająć najlepsze miejsce, więc zastąpiła mu drogę. Postanowiła pokazać mu dobre maniery, i lekcję etykiety dworskiej, tak więc otworzyła drzwi lady Claudii, tak jak wypada osobie z wyższego stanu. Darrel jednak skwitował to lekkim uniesieniem brwi, co ją znów zdenerwowało więc weszła pierwsza, żeby nie patrzeć na jego durną twarz i usadowiła się na drugim najlepszym miejscu, co jak miała nadzieję, chociaż trochę go rozzłości.
W końcu wszyscy siedzieli wygodnie (albo niewygodnie) w wozie i powóz ruszył.
-Kwas, jeśli zaśniesz to wyrzucę cię przez okno-zagroził Darrel alchemikowi, który już szykował się do snu. Kwas zrobił nieszczęśliwą minę, ale nie zasnął. Emilia wiedziała że z Darrelem nigdy nic nie wiadomo-albo żartował, albo nie.
Zapadło milczenie, akompaniowane przez spadające krople deszczu.
-Wiem- oznajmił Kwas radośnie-zagrajmy w papier, kamień, nożyce !
-To jakaś langwederska gra ?-Zainteresował się Logan, odrywając wzrok od notatek.
-Tak, ale gra w nią tylko plebs-powiedziała wyniosłym tonem lady Claudia, i zajęła się oglądaniem swoich paznokci.
-Logan, właściwe to mógłbyś opowiedzieć nam coś o sobie-zaproponowała Emilia, żeby jakoś ożywić rozmowę w powozie.
-A co tu opowiadać-wzruszył ramionami-Żyłem w stolicy, byłem synem szklarza. Nudziło mnie szkło, bo w naszym kraju wszystko jest ze szkła. Pewnego razu spotkałem obcokrajowca z Birmy. Pokazał mi różne ciekawe bronie, zbroje i budowle nie zrobione ze szkła. Zacząłem się tym interesować. No i nauczyłem się bardzo dużo, i zatrudniłem się w Kryształowym Pałacu. W końcu znudziło mi się to, bo i tam wszystko było ze szkła. No i znów spotkałem tego gościa z Birmy, i powiedział że był w Langwederii w Werdii i przydałby im się dodatkowy zbrojmistrz, bo tamten jest już stary. No to przyjechałem tam. I akurat wtedy był tam wasz lord, i powiedział że jego zbrojmistrz zmarł i chętnie by mnie zatrudnił więc się przeniosłem tutaj. Tyle-zakończył niezbyt precyzyjnie, z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Skrytobójcy coś nie podobało się w tym blondwłosym palmedijczyku, ale sam nie wiedział co- A wy ? Pani Kapitan Emilio ? Skąd pani wzięła się na zamku ?
Emilia wzruszyła ramionami.
-Też nic wyjątkowego. Mój ojciec był poprzednim kapitanem gwardii lordowskiej. Matka zmarła po moich narodzinach. Zostałam gwardzistką, bo to taka nasza rodzinna tradycja. Potem ojciec zginął w bitwie, a ja postanowiłam być kapitanem, tak jak on. Przeprowadziłam się na zamek w wieku siedemnastu lat, i trzy lata później zostałam mianowana przez lorda.
-A co się stało z domem ?
-Ciągle stoi, ale już w nim na razie nie mieszkam. Po co ? W zamku mam wszystko, co mi jest potrzebne. Ale też go nie sprzedam. To nasz rodzinny dom- Emilia miała zbyt dużo wspomnień z nim związanych, żeby tak po prostu go sprzedać jakimś obcym ludziom. Kochała swój dom, mimo że rzadko go odwiedzała.
-Czemu nikt nie chce grać w kamień, papier, nożyce ?-Zaszlochał Kwas
Wszyscy go zignorowali.
-A ty, panie doradco ?-Zapytał ciekawie  Logan-jak został pan doradcą zamkowym ?
Emilia zagryzła wargi. Cholera, mogła nie zaczynać tego tematu. Darrel nie wyglądał jednak na specjalnie przejętego. Zastanowił się chwilę, po czym odparł
-Zwyczajne. Jak byłem mały, moi rodzice zginęli w…ataku. Przyszedłem więc do zamku, bo wiedziałem że będę miał tam zapewniony dom.  Znałem lorda Wirgarda już jako dziecko, ale wtedy nie był jeszcze lordem. Pierwszy raz spotkałem go w lesie…
Emilia zauważyła że nawet lady Claudia słucha.
-…walczył z łowcami głów, którzy wykończyli już jego strażników. Zabijali bogatych ludzi za bardzo wysokie pieniądze. Miałem wtedy...jedenaście lat, a lord Wirgard trzydzieści ale i tak był najmłodszym członkiem rodziny. Pewnie wyjechał na polowanie. Siedziałem wtedy na drzewie z łukiem-mój ojciec był myśliwym i chciałem potrenować, żeby móc z nim chodzić na polowania. Wjechali na polanę  i otoczyli go ze wszystkich stron. A ja ich wystrzelałem, zanim się w ogóle zorientowali kto do nich strzela-Darrel uśmiechnął się krzywo. Emilia nigdy wcześniej nie słyszała historii poznania się pana zamku i skrytobójcy. Wiedziała tylko, że zanim on wprowadził się na zamek znał już lorda- zaproponował mi współpracę. Potem pomogłem mu jeszcze w paru sprawach. Po najeździe wróciłem tam, i przyjąłem ją. Po roku został lordem, i oficjalnie zacząłem pracę tutaj.
-A ja cię nauczyłem wszystkiego-oznajmił dumnie Kwas-a ty nawet nie chcesz zagrać ze mną w kamień, papier i nożyce-dodał obrażony.
-Kwas, daj sobie spokój-Emilia starała się być cierpliwa.
-Czyli został pan doradcą nie z powodu umiejętności, tylko z powodu uratowania życia lordowi ?-wydawał się lekko zniesmaczony.
-Na początku rzeczywiście tak było. Ale potem zacząłem się uczyć swojej pracy i mogę powiedzieć, że jestem idealną osobą na moje stanowisko-uśmiechnął się dwuznacznie.
Emilia zrozumiała, tak jak wszyscy w karocy prócz Logana, że nie opowiadał o swojej pracy doradcy, tylko o pracy skrytobójczej. Westchnęła ciężko. Zastanawiała się kiedy architekt w końcu się dowie, że Darrel tylko zgrywa rolę radcy.
-Zagrajmy w kamień, papier i noż…
-Nikt nie chce grać w kamień, papier i nożyce !-wrzasnęli wszyscy w tym samym momencie.
Kwas obraził się i już się więcej nie odzywał.
W końcu, w równe południe, zauważyli majaczące się ruiny miasta w oddali. Emilia nie zauważyła, żeby te widok jakoś wpłynął na Darrela. Sama się na siebie złościła, że tak się martwi o tego idiotę, ale przyjaźniła się z nim od dziecka i znała go jak nikt inny . Lubił ukrywać swoje uczucia. I był dobrym człowiekiem (edmonem?) pomimo swojej pracy i mrocznej przeszłości. Najbardziej jednak martwiła ją przyszłość. Edmoni nie mogli zabijać bez 'kary', tak jak ludzie. Przed Wypędzeniem panowało powszechne przekonanie że bogini chciała zrobić rasę czystą, dlatego nałożyła na edmonów klątwę-każde zabójstwo zbliżało ich do śmierci psychicznej i zamiany w demona. Od ojca słyszała przypadki, jak edmon zamieniał się po jednym zabójstwie, i dopiero pytając Darrela dowiedziała się prawdy. Nie zabójstwa, ale świadomość morderstwa przyczyniała się do ich zamiany. I mimo że Darrel miał się na razie dobrze, to wiedziała że prędzej czy później się zamieni. A ona będzie musiała go zabić, zgodnie z poleceniem lorda. Wiedziała też że będzie ostrzeżona-mówiło się że edmońskie oczy są lustrem ich duszy. I było to jak najbardziej słuszne powiedzenie-bowiem zabójstwa odbijały się czerwonymi kręgami dookoła tęczówkach właściciela. Jeśli cała tęczówka pokryje się czerwienią, powstaje demon. Od szerokości tych kręgów zależą właśnie wyrzuty sumienia, ale niemożliwym jest zablokowanie ich. Emilia na razie cieszyła się, ze czerwona otoczka dookoła żółtych oczu Darrela jest wąska, ale widziała jak z każdą misją owe kręgi powiększają się i zbliżają go do śmierci, pomimo tego że Darrel specjalnie nie rozpaczał z powodu śmierci swoich celów. Dlatego starała się nie przywiązywać do niego zbytnio, ale wiedziała że jej się do nie udaje. Lubiła go, i mogła śmiało nazwać go swoim przyjacielem przez co nienawidziła jego pracy. Dlaczego, nie zostawi jej i nie wyjedzie ? Wiedziała, że skrytobójca gdyby chciał mógłby ukryć się nawet na zamku i Wirgard by go nie znalazł. Więc dlaczego z własnej woli godzi się na śmierć ? Głowa zaczęła ją boleć od tych rozmyślań, i cieszyła się że powóz powoli się zatrzymuje, odrywając ją od męczących myśli.
Wszyscy wysiedli z ulgą z karocy. Już przestało padać, i wyszło słońce. Emilia stanęła przy Kwasie i Darrelu. Cała trójka spojrzała na miasto rozpościerające się w dole. Miasto duchów. Lekki wiatr sprawiał, że popołudnie nie było aż tak upalne, jak można by się spodziewać co wszyscy przyjęli z wdzięcznością.
Pani kapitan kątem oka zauważyła że lord Wirgard, który wyglądał dumnie nawet w stroju podróżnym i kapeluszem chroniącym go przed pogodą, daje dyskretny znak skrytobójcy. Darrel kiwną głową i oddalili się poza zasięg słuchu .
-I znowu coś się święci-zapowiedział Kwas.
Emilia westchnęła tylko.
***
-Wiesz co to za miejsce ?-Lord uśmiechnął się chłodno, nawet nie spojrzawszy na skrytobójcę.
Darrel nic nie odpowiedział. Dobrze wiedział że Wirgard doskonale zna przeszłość sługi.
-Jesteśmy w Gotham. Moi ludzie przepytali tego zamachowca, i dowiedzieli się że tu była ich ostatnia baza wypadowa. Musimy przeszukać te ruiny i znaleźć dowody ich obciążające. Zrozumiałeś ?
-Tak, panie- Darrel pokłonił się-co mam przekazać  innym ?
-Powiedz im tylko że szukamy tu dowodów na używanie magii. W szczególności powiedz to alchemikowi. Jest magiem, więc jego obecność w poszukiwaniach będzie pomocna.
Słudzy przyprowadzili konia Wirgarda. Lord wsiadł na niego i spojrzał z góry na Darrela.
-I mam nadzieję, że nie będziesz okazywał zbytniej…sentymentalności co do tego miejsca.
Nie czekając na odpowiedź, lord Wirgard zawrócił wierzchowca i, razem z dwójką strażników jadących na własnych koniach, ruszył w stronę zniszczonego miasta.
  Darrel nie przejął się słowami lorda. Na dachu Daltońskiego domu przyrzekł sobie że Wirgard nie zobaczy na jego twarzy słabości. Za bardzo denerwował go drwiący uśmiech pracodawcy.
-Ruszamy na poszukiwania !-oznajmił pozostałym.
-Czego ?-Spytała jednocześnie cała czwórka.
-Czegoś co ma jakiś związek z magią.
-To znaczy że będziemy musieli grzebać w ziemi ?-wystraszyła się Claudia.
-Gwarantuję, lady Claudio że jeśli będziemy grzebać w ziemi to pani kapitan panienkę wyręczy. Jest bardzo uprzejmą osobą-Darrel ciągle nie wybaczył Emilii, za to że siadła na jego miejscu przez co on musiał siedzieć koło Kwasa.
-Świetnie-ucieszyła się Claudia.
Emilia posłała Darrelowi rozzłoszczone spojrzenie.
-Gdzie idziemy ?-wyburczała.
-Idziemy na przygodę !-zakrzyknął wesoło Kwas.
-Ten zawsze potrafi znaleźć pozytywy-powiedział rozbawiony Logan , żując swoje żółte włosy.
-Bo trzeba być pozytywnie nastawionym do życia-powiedział alchemik.
Darrel wciągnął powietrze w płuca i popatrzył na ruiny. Patrzeć na pozytywną stronę życia. Tak. Nie da się stłamsić przeszłości. Ale zmieni przyszłość. Dla siebie i dla siostry.
Nie czekając na innych, ruszył w kierunku ruin.
Czas zmierzyć się z przeszłością.

`````````````````````````````````````
Wiem że pierwsze rozdziały są dość nudne, ale lubię jak wszystko się tak powoli dzieje :) W sumie to nigdzie mi się nie śpieszy, więc czemu by nie pisać w swoim własnym tempie ? :P Kolejny rozdział może ukazać się trochę później (szkoła :c). 

środa, 12 lutego 2014

Rozdział II. Ku stolicy !

Langwederskie wino

Wirgard siedział przy biurku i odpieczętowywał butelkę wina. Darrel stał w kącie i spokojnie czekał, aż lord skończy i sam zacznie rozmowę. W końcu, gdy pan na zamku Hus nalał sobie wina do złoconej karafki, i pociągnął z niej solidnego łyka, Darrel został zaszczycony chłodnym pytaniem
-Znasz Rhuji Taskam ?
Darrel doskonale znał tę nazwę. Była to organizacja która z największym zapamiętaniem, podczas Wypędzenia, tępiła innorasowców, i właśnie w tym celu została założona. Jako iż Trzech Bogów Kontynentu-Geldria, Szywarius i Barnasiach byli ludźmi, Rhuji Taskam stwierdziło że rasy odmienne od ludzkiej zostały stworzone przez pomyłkę. Podobno założyciel Rhuji miał sen jakoby ukazała się w nim Geldria nawołująca do tępienia „brudu pozostałego po tworzeniu ludzi”. Sam Darrel uważał, że założyciel wymyślił ową historię, i posłużył się nią jako pretekst do stworzenia organizacji. Obecnie zakon zajmował się tropieniem innych ras, miał także prawo do rutynowych kontroli domów bez ich ostrzeżenia. Mimo że w przeszłości byli groźni, teraz zamienili się w grupę upierdliwych fanatyków widzących w każdym nowoprzybyłym zagrożenie, i nawet ludzie którzy kiedyś ich popierali teraz podzielali opinię ogółu.
-Gdybym miał wrzód na tyłku, nosiłby imię tej organizacji-odpowiedział Darrel.
Skrytobójca zawsze przebywając w większym mieście musiał unikać na ulicy owych osobników, bo zwykli byli atakować każdą osobę, która miała zasłoniętą twarz. Plusem było to, że charakterystyczna fioletowa szata w którą się ubierali bardzo rzucała się w oczy, i Darrel nie wchodził na ulicę, po której przemierzali członkowie Taskam.
-Dzisiaj dwójka członków Rhuji Taskam śmiała podnieść na mnie rękę. Pojmaliśmy tamtego maga, a przez twoją niezręczność nie zyskaliśmy kobiety, która zepewne byłaby cennym więźniem…
Skrytobójca przemilczał fakt, że gdyby jej wtedy nie rzucił zamachowczyni sztyletem, to Wirgard a nie ona leżałby martwy w kałuży krwi. Z lordem lepiej było się nie dochodzić.
-…zaś pojmany przywrócił sobie usta usunięte magią, gdy moi ludzie go do tego przekonali.
Darrel wolał nie myśleć jak kaci Wirgarda przekonali nieszczęsnego maga do otwarcia ust. Mimo że Wirgard był skąpcem, jeśli chodzi o zamek, to sala tortur była miejscem na który wyłożył solidną sumę pieniędzy. Prawdopodobnie w całej Langwederii nie ma bogatszego miejsca kaźni niż na lordowskim zamku.
-Wyznał że jest jednym z członków Rhuji Taskan…
To tłumaczy tę beznadziejnie zaplanowaną próbę zamachu- pomyślał Darrel
-…którzy uważają, że daję schronienie innorasowcom, którzy pomagają mi w planach władania całą Langwederią…
No proszę, choć raz trafili bezbłędnie.
-Postanowili za kwaterę tymczasową obrać sobie zamek królewski. Nasz miłościwy król-słowa te były przesycone jadem-prosi o przyjazd do stolicy, w celu wyjaśnienia zarzutów mi stawianych.
-Nie ufa ci, panie ?-Powszechnie było wiadome, że król Castor i lord Wirgard są najlepszymi przyjaciółmi. Cóż, chyba z tylko perspektywy króla , a lord podtrzymywał ową relację. Darrel wiedział, że gdyby jego zleceniodawca miał okazję, to pchnąłby nożem króla i zasiadł na tronie bez żadnych skrupułów. Ale dochodziły do tego jeszcze kwestie polityczne,  prawne, dziedziczne i finansowe. Za wcześnie było na jakiekolwiek kroki w stronę władzy królewskiej.
-W liście napisał że nie posądza mnie o to-mruknął, i napił wina z karafki-ale nie może wyrzucić tego motłochu z zamku. Bo prawo tego zakazuje.
Po minie Wirgarda, Darrel wywnioskował że gdyby on sam był na miejscu władcy kazałby ich wszystkich ponabijać na pale i wystawić na pożarcie wronom.
-Tak więc postanowiłem, że jutro wyjeżdżam do stolicy. Razem z kapitan, medykiem, najstarszą córką i świtą. Dołączysz do nas, jako mój kuzyn. Zapewni ci to ciągłą obecność przy mojej osobie i dostęp do części zamku niedostępnych dla doradcy. Musisz znaleźć dowody potwierdzające używanie magii przez tych głupców.
-A ten człowiek ?
-Mimo że mnie zaatakowali, rozkazałem go zabrać do Sali tortur, co jest nielegalne wobec członków Rhuji, nawet tych zamachowców. Stawiłoby mnie to w niewygodnym świetle-Wirgard pociągnął solidny łyk ze szklanicy-Trzeba zniszczyć tę organizację. Mój przyszły tron musi być wolny od wszelkich skażeń. Nie może być nawet jednej wątpliwości, że zasługuję na miano króla Langwederii.
-Panie, jest jeszcze jedna sprawa…
Wirgard uniósł brwi w górę
-Jaka ?
-Mój wygląd. Na kolacji nie było tego widać, bo panował półmrok, ale jeśli ktokolwiek spojrzy mi w oczy od razu dowie się kim jestem. To lekko utrudniałoby dochodzenie, nieprawdaż?-Darrela zastanawiało jakie Wirgard znajdzie rozwiązanie dla tej sytuacji. Wątpił, by lord nie zastanawiał się nad tym wcześniej, bo była to dość istotna sprawa.
Wirgard dolał sobie wina
-Zamkowy medyk ostatnio wynalazł ciekawą substancję. Nie rozpuszcza się w oku i nie utrudnia widzenia. On zapozna cię ze szczegółami.
-Kwas wynalazł coś takiego ?-Darrel był zdumiony. Kwas umiał robić i wynajdywać mikstury, to Darrel wiedział, ale nigdy nie wynalazł czegoś przydatnego. Zawsze zajmował się, jak to Emilia określiła, pierdołami.
-Jest stary i durny, ale ma talent. I dlatego pozwalam mu przebywać na moim zamku. Pomimo szkód które codziennie wywołuje. A teraz idź już. Znużyła mnie rozmowa z tobą-przegonił Darrela machnięciem ręki.
Skrytobójca pokłonił się, po czym opuścił gabinet. Prawdę mówiąc cieszył się z wyjazdu do stolicy, pomimo tego że czekała go tam naprawdę trudna misja-zniszczenie całej organizacji, która pomimo bycia bandą szalonych fanatyków, pozostawała silna i miała wysoką pozycję społeczną. W stolicy mieszkają jego znajomi, z którymi nie widział się od przeszło dwóch lat. I, jeśli substancja Kwasa była prawdziwa, to nie będzie musiał przejmować się swoim wyglądem w podróżach po mieście. A to dawało mu tyle możliwości ! Nawet przekupywanie strażników będzie łatwiejsze.
Nagła myśl sprawiła, że Darrel niemal się zatrzymał. Musi ją odwiedzić. Nie był u niej już od miesiąca, a przebywanie w domu samej na pewno jej się dłuży. Darrel stwierdził, że będzie musiał wyjść w nocy, (żeby go nie zauważono) co lekko komplikowało jego plany dotyczące pakowania się. Chyba że  Darrel zdąży spakować się jutro. Ale na razie musiał odwiedzić Kwasa. Miał nadzieję, że alchemik nie zasnął-a nawet jeśli to Darrel tym razem się nie podda i nie odejdzie, póki go nie obudzi.
***
Emilia Wasary czujnym wzrokiem obserwowała przygotowania do wyjazdu. Lord zleciwszy jej dobranie strażników z którymi wyjedzie w podróż, nawet nie miał pojęcia w jaki stres wpędzi dziewczynę. Cały wieczór przeglądała listę swoich podwładnych, i znalazła może pięciu na tyle dobrych, by powierzyć życie pana zamku w ich ręce. Emilia zastanawiała się, czy być może miała za wysokie wymagania co do predyspozycji kandydatów, co tylko wpędzało ją w jeszcze większe podenerwowanie i sprawiało, że ciągle od nowa czytała listę gwardzistów zamkowych.
W końcu dała sobie z tym spokój, i, żeby choć trochę odetchnąć od listy kandydatów, poszła nadzorować przygotowania zwalniając tym samym z obowiązku sierżanta Juliusa. Wreszcie, gdy ostatni z pakunków został umiejscowiony na wozie, kurier gwardyjski przyszedł do niej ze zwitkiem papieru w rękach. Emilia wiedziała, że Thomas był jedynym kurierem i wyruszył z wiadomością dla lorda, dlatego na czas jego nieobecności wyznaczyła zastępcę.
-Kapitanie.-Zasalutował jej- Lord wyznaczył trasę przejazdu do Werdii. Prosi też o jak najszybsze zaakceptowanie wytycznych.  
Emilia oderwała wzrok od wozu i spojrzała na gwardzistę.
-Podaj, żołnierzu-gdy strażnik podał jej mapę, Emila odesłała go skinieniem głowy. Posłaniec znów zasalutował i oddalił się pośpiesznie. Pani kapitan zauważyła, że wydawał się wyjątkowo zaabsorbowany swoją pracą, a to znaczy że można było na nim polegać. W myśli dodała go do swojej listy. Pani kapitan zauważyła, że niedługo wybije północ, więc szybko podniosła się z kamienia, na którym siedziała i weszła do zamku. Musiała przyznać że nagła decyzja o wyjeździe lorda, podjęta wieczorem zaskoczyła zarówno ją, jak i resztę personelu zamkowego- dlatego wszyscy byli na nogach i przygotowywali wszystko na jutrzejszy wyjazd, inaczej o tej porze większość z nich spałaby.
Postanowiła przejrzeć mapę lorda i wyznaczyć trasę, tak więc zasiadła do biurka w swoim pokoju i rozwinęła papier. Lord czerwonym atramentem zaznaczył miasta, które koniecznie muszą odwiedzić. Była ich piątka, i patrząc na nie, Emilia zrozumiała tak szybką decyzję o wyjeździe. Jeśli nie wyruszyliby jutro z rana, prawdopodobnie nie zdążyliby na czas do stolicy( jako iż istniało niepisane prawo mówiące o tym, że szlachcic wezwany przez króla ma dwa tygodnie na stawienie się na miejscu). A powozy, zwłaszcza te z zaopatrzeniem podróżowały strasznie długo.
Wiedząc o ich położeniu, zaczęła sprawdzać ukształtowanie terenu i stan dróg prowadzących do miast. Ale nagle jej oczy znieruchomiały, gdy popatrzyła na trzecie miasto na ich trasie. Gotham.
Cholera, Darrel. Zagryzła usta. Czy skrytobójca wiedział, że będą przejeżdżać przez akurat to miasto ? Właściwie, to nie było nawet miasto. To była ruina. Dlaczego lord chce przejeżdżać przez tę ruinę ? Przecież nie został tam nawet kamień na kamieniu, co każdy dobrze wiedział. Gotham było miastem duchów, od czasów gdy trzynaście lat temu armie królewskie spaliły edmońskie miasto i wymordowały mieszkańców. Więc dlaczego władca…?
Nie. Emilia zatrzymała ten potok w swojej głowie. Była pewna że lord miał swoje powody dla których chce się tam udać i nie jest jej sprawą kwestionowanie tej decyzji. Dostała rozkazy, wykona je.
Pani kapitan zabrała się do pracy, przysięgając jednak w duchu że uprzedzi Darrela. Każdy wcześniej chciałby wiedzieć o odwiedzinach na grobie swoich bliskich. Zwłaszcza, że byłby to zbiorowy grobowiec całego miasta.
***
-Kwas, może jednak to zły pomysł ?-wyraził swą wątpliwość Darrel, kiedy stary alchemik zbliżał się do niego z aplikantem nasączonym niebieskim płynem.
Sam Darrel siedział na krześle postawionym w gabinecie alchemika, z głową odchyloną do tyłu. Coraz mniej podobała mu się wizja Kwasa ze strzykawką wycelowaną w Darrelowe oko. Nagle przed oczami stanęła mu wizja medyka, który zbyt nisko pochyla igłę i wbija mu ją w źrenice. To sprawiło ze Darrel wyprostował się gwałtownie, w idealnym momencie, żeby stuknąć głową o alchemika. Ten wytrącony z równowagi wbił igłę w dłoń „pacjenta”.

-Kwas, ty durniu !-wysyczał Darrel, obserwując jak niebieska substancja zabarwia jego dłoń na granatowo.
Alchemik potarł się w bolące czoło i popatrzył na pustą strzykawkę tak, jakby właśnie stracił dziecko.
-Zniszczyłeś moje dzieło !
-Popatrz na moją rękę !-Darrel był wściekły. Jakby nie dość że musiał kamuflować sobie całą twarz, to dochodziła do tego jeszcze ręka-zejdzie to chociaż ?
-Nie wiem-Kwas wyglądał jakby był na granicy płaczu-nie wsadzałem sobie tego w skórę…moje dziecko…jedyne dziecko…
-Nie masz dodatkowych płynów ?-Darrel się zaniepokoił. Przecież jego obecność na salonach była głównym punktem planu Wirgarda.
-Ale nie niebieskiego- wyszlochał, i smarknął sobie w rękaw togi
Darrela poczuł ulgę, a jednocześnie naszła go nagła ochota na uduszenie Kwasa
-To dawaj to drugie-wyburczał, wpatrując się podejrzliwie w rękę-tak w ogóle, to to nie jest trujące ?
Alchemik podszedł smętnym krokiem do gabloty z płynami, ignorując pytanie Darrela
-Niebieski najbardziej by ci pasował-smęcił, preparując  nową dawkę-a teraz został mi jedynie zielony.
Darrelowi było obojętne, jaki kolor będą miały jego oczy. Ważne tylko, żeby nie były żółte, jak dotychczas. W końcu substancja była gotowa,  i Kwas, tym razem bez przeszkód wlał w oko skrytobójcy zielony płyn. Przez cały ten proces Darrel, jako iż panicznie bał się strzykawek, miał różne wizje igły wbitej w swoją gałkę oczną, i substancji wyżerającej mu białko w oku. W końcu alchemik skończył, co Darrel powitał z niezakłamaną ulgą i westchnął ciężko.
-Kiedy to zejdzie ?-Spytał z ciekawością. Płyn na jego tęczówce nie przeszkadzał mu w widzeniu, ale sprawiał że cały świat miał lekko zielonawe zabarwienie.
-Jak sam zdejmiesz to palcami, albo otworzysz oczy pod wodą- powiedział. Widocznie humor mu się poprawił-wyglądasz jak książątko-smarknął z rozczuleniem. Tak się zagapił na Darrela, że ręka osunęła mu się do wywaru z żrącym kwasem. Alchemik odskoczył z sykiem od kotła, który przy okazji wywalił.
Darrel wzdrygnął się, i opuścił gabinet, pozostawiając klnącego Kwasa, z no cóż, z kwasem. Skrytobójca przypomniał sobie o swoich planach odwiedzin Osoby, więc poszedł do swojego pokoju i zabarykadował drzwi zasuwką. To powinno odgonić niechcianych gości, przynajmniej na parę godzin. A droga stąd do miasteczka na piechotę zajmowała dla Darrela piętnaście minut. Spokojnie zdąży.
Otworzył drugie tajne przejście. Otwierało się na suficie, i była to raczej ukryta klapa, niż sekretne przejście. Wchodziło się, wysuwając drabinkę i wychodziło się na dach „kominem” który prawdopodobnie był postawiony tu tylko dla kamuflażu. Spojrzał na miasteczko w dole. Leżało u podnóża skał, na których wybudowany był zamek. Darrel zawsze schodził właśnie po nich, i zsuwał się na dom jakiegoś bogatego mieszczanina. Uśmiechnął się-wspinaczka zawsze poprawiała mu humor.
Piętnaście minut później stał przed domem Cildy Roupher. Była to kobieta około pięćdziesiątki, i nic nie wyróżniało ją z otoczenia, dzięki czemu była idealną współpracownicą skrytobójcy. Cilda pełniła rolę kogoś w rodzaju strażnika bramy, choć przez ową bramę przepuszczała tylko Darrela. Sam dom przylegał do skały, i mieścił się w średnio zamożnej części miasta, dzięki czemu nic nie przykuwało uwagi strażników-ot, starsza kobieta i dom. Prawdę powiedziawszy, gdyby ktokolwiek z nich odkrył co Cilda, a raczej kogo, trzyma w mieszkaniu, byliby ustawieni do końca życia.
Darrel starannie obserwował dzielnicę, sprawdzając czy nikogo nie ma na ulicy, po czym podszedł do drzwi i spokojnie zapukał kołatką trzy razy, zachowując przy każdym uderzeniu dwusekundowy odstęp. Skrytobójca z Cildą już dawno ustalił, że nie będzie wchodził oknami i to był jeden z warunków współpracy. Kobieta uwielbiała swoje pelargonie, i najprawdopodobniej dostałaby apopleksji gdyby Darrel wchodząc przez okno zniszczył chociaż jeden z jej cennych kwiatów.
W końcu drzwi otworzyły się i w progu stanęła zaspana kobieta, która nie pytając o nic wpuściła Darrela do środka, i zamknęła za nim drzwi.
-Dawno cię nie było-oznajmiła zaspanym tonem- mała już zaczęła się niepokoić.
-Jak się czuje ?-Darrel zszedł razem z nią do piwnicy. W domu wszędzie były kwiaty. Można by pomyśleć że zamiast do domu, weszło się do oranżerii. Miała nawet dwa małe kanarki, który skakały po roślinach i wydawały z siebie melodyjne dźwięki, które bardzo irytowały Darrela. Zawsze gdy wchodził do domu miał cichą nadzieję, że ptaszki zdechły. I zawsze spotykał go ten sam zawód.
-Dobrze, choć dzieciom w jej wieku przydałoby się trochę słońca-kobieta zapaliła lampkę gazową w pomieszczeniu z winami-i brakuje jej trochę książek. Moje już przeczytała.
Kobieta podeszła do kamiennej ściany piwnicy i wyjęła z niej lekko wystającą cegłę, po czym sięgnęła do powstałego otworu i pociągnęła za dźwignię w nim ukrytą. Miała tylko parę sekund na zabranie ręki, zanim cegły zaczęły się odsuwać tworząc wyrwę w ścianie, wysokości dorosłego człowieka, i ukazującą drzwi prowadzące do ukrytego skrzydła domu. Cilda otworzyła drzwi kluczykiem.
Ten dom, jeszcze przed Wypędzeniem zamieszkiwała jakaś sullijska rodzina hodująca Kropelki, wyjątkowo mocne langwederskie narkotyki. Podczas Wypędzenia rodzina została zabita, a potem sprzedano dom na aukcji. Kupiła go wtedy matka Cildy i wprowadziła się wraz z córką do domu, nie mając pojęcia o ukrytych pomieszczeniach. Podczas zabaw Cilda znalazła owo przejście , ale zachowała go w sekrecie przed matką, która niedługo potem zmarła na rzeżączkę. Cilda nie miała się z czego utrzymywać, i zapewne „wyszłaby na ulicę” gdyby nie spotkała dwunastoletniego Darrela ze swoją nowonarodzoną siostrą. Mimo, że chłopiec dostał posadę na zamku, to Wirgard już na wstępie oznajmił że każdego Darrelowego  „przyjaciela” (czyli osobę innej rasy niż ludzka) wyda w ręce władz. Chłopiec zaproponował dziewczynie układ, na mocy którego miała opiekować się jego siostrą, a w zamian będzie jej podsyłał pieniądze w każdy miesiąc . Później kobieta znalazła pracę jako kwiaciarka, ale nie zerwała układu-pokochała dziewczynkę jak własne dziecko, a Darrela polubiła. Poza tym ,trzeba było przyznać że Cildę nie stać by było na połowę tej bogatej oranżerii, gdyby nie pieniądze otrzymane od skrytobójcy.
Ledwo Darrel przekroczył próg dzielący piwnicę i ukryte pokoje, a już zauważył małą, drobną czarnowłosą istotkę z radosnym krzykiem biegnącą mu na spotkanie.
-Darrel !-pisnęła ucieszona, gdy z całej siły przycisnęła się do jego brzucha-Tęskniłam za tobą !
-Nianny- wystękał stłumionym głosem. Miała dużo siły, jak na chudą dziesięciolatkę-dusisz mnie
-Oj-oderwała się od brata, i złapała go za rękę, prowadząc do pokoju w którym było jaśniej-Cilda mówiła, że przyjdziesz i czekałam i czekałam, i Cilda powiedziała że minął już miesiąc , i ciebie ciągle nie ma i się zaczęłam trochę bać, ale Cilda mówi „nie martw się, twojemu bratu nic nie jest”, i ciągle czekam i czekam…aż jesteś ! A co ci się stało w rękę ?
- To magiczna ręka-zażartował, choć ciągle był zły na Kwasa, mimo że dobrze wiedział iż to jego wina, bo podniósł się, gdy alchemik nad nim stał. Ale Darrel od zawsze panicznie bał się igieł. Na samą myśl o nich wzdrygał się gwałtownie.
-A co robi magicznego ?-spojrzała na jego rękę zafascynowana
-Jest niebieska-Darrel zaśmiał się, i siadł na kanapie.
 Nianny wgramoliła się koło niego. Teraz, kiedy było lepsze światło, zauważył że Nianny rzeczywiście jest blada-nie blada na emoński sposób (bo każdy edmon był blady), ale blado-szara, z wyraźnym niedoborem słońca. Wcześniej Nianny wychodziła na podwórko na tył domu Cildy, ale od czasu gdy do opuszczonego domu (zasłaniającego podwórko Cildy przed innymi ludźmi) wprowadzili się domownicy, nawet tego Nianny nie mogła dostać. Darrelowi zrobiło się żal siostry-trzymał ją tu jak zwierzątko w klatce, ale było to jedyne bezpieczne miejsce jakie znał. Edmonowie wyginęli, nie było ich już nigdzie, dlatego twarz Nianny była bardzo charakterystyczna. Już nawet nie chodziło o żółte oczy, ani o rysy kości policzkowych czy specyficzną linię nosa, ale o uszy-edmońskie uszy były bardzo długie i cienkie. Uszy Darrela zostały poddane operacji i wycięte zostały tak, żeby przypominały uszy ludzkie. Niestety, Darrel nie mógłby wtajemniczyć nikogo, więc sam musiałby obciąć uszy siostrze. Bez morfiny. Scyzorykiem. Nie miał serca tego zrobić.
-Da !-Zawsze nazywała go ‘Da’. Darrel nauczył ją skróconej wersji swojego imienia, gdy była za mała żeby zapamiętać całość. I tak już zostało -czemu masz inne oczy ?- Obserwowała go uważnie.
-To taki plan-powiedział Darrel z półuśmiechem-staram się wyglądać jak najbardziej przyjacielsko.
-Ale ci to nie wychodzi-burknęła Cilda, wnosząc herbatę do pokoju, i nalała rodzeństwu po kubku.
-Już wyglądasz przyjacielsko, bez tych dziwnych oczu-przekrzywiła głowę jak mały piesek-chcesz wyglądać jak ludź ?
-Człowiek-poprawił ją Darrel. Westchnął ciężko-Nianny, jutro wyjeżdżam do stolicy. Nie będzie mnie ładny miesiąc, może więcej zależy na ile tam zostaniemy.
Wargi Nianny zadrżały, tak jakby miała się zaraz rozpłakać. Darrel czuł się jak potwór. Nie odwiedzał siostry od ponad miesiąca, a teraz przyjechał na krótko oznajmić że znów nie będzie go miesiąc. Najgorsze było to, że dziewczynka prócz Cildy nie miała z kim rozmawiać, a i kobieta musiała iść i przez większość dnia pracować w kwiaciarni, więc dla niej czas okropnie się dłużył.
-Nie płacz-pogłaskał ją po głowie. Przytuliła się do niego-obiecuję, że kupię ci bardzo dużo książek w stolicy. Wykupię bibliotekę-uśmiechnął się do niej wesoło- i jak wrócę to pójdziemy na spacer.
Znów spojrzała na niego jak mały piesek. Zawsze miała wzrok jak małe zwierzątko, niewinne i rozczulające.
-Spacer ?-szepnęła z nadzieją
-Spacer-potwierdził
-A jak ktoś zobaczy ?-powątpiewała
-Wtedy skończy z nożem w głowie-zażartował, choć pewnie gdyby naprawdę ktoś ich rozpoznał, to rzeczywiście skończyłby martwy w rowie.
-Darrel-pisnęła i roześmiała się. Rzuciła w niego poduszką, przed którą łatwo się uchylił.
Skrytobójca pomyślał że jeśli tak dalej pójdzie, to przesiedzi tu całą noc, więc wstał.
-Cilda, zapłacę ci za przyszły miesiąc jak wrócę, dobrze ?-Spojrzał w stronę kobiety, która dotychczas siedziała w fotelu i obierała jabłka . Skinęła głową- Idę już, mała- pokosturzył włosy dziewczynce, która spojrzała na niego z obrażoną miną. Spojrzał na zegarek. Piąta rano, a on nawet się nie spakował. Świetnie. Już widział zachwyconą minę Emilii
***
-Piąta rano, a ty się jeszcze nie spakowałeś ?!
Mówiłem.
-Nie mogę się spakować-wyjaśnił jej rozpaczliwym głosem Darrel, omiatając spojrzeniem cały swój pokój zabałaganiony różnymi ciuchami, amunicją, fiolkami, nożami i innymi jego przedmiotami-to wszystko jest mi potrzebne.
Widocznie miał bardzo nieszczęśliwą minę, bo Emilia parsknęła śmiechem. Wredna istota.
-Na pewno nie jest ci potrzebne to-oznajmiła szturchając czubkiem kapitańskiego buta maskę teatralną- albo to-wskazała na „Zbiór Poezji Fidiausza”.
-Potrzebne-jęknął Darrel-co jeśli będę mieć misję w teatrze, a ta maska okaże się niezbędna ? Albo poezja, jeśli będę musiał grać rolę inteligentnego kuzyna, to skąd będę wiedział co powiedzieć ?
Emila zmarkotniała. Nienawidziła słuchać o jego misjach, co Darrel dobrze wiedział.
-Wiesz dobrze że nie jest ci to potrzebne. Jedziemy tylko na miesiąc. Weź miecz, parę sztyletów, tę kuszę od Kwasa i noże do rzucania. Eliksiry na miejscu on ci zrobi.
Nigdy nie nazywała trucizn Darrela eliksirami, co go bawiło i lekko wyprowadziło z dołka emocjonalnego.
W końcu, po godzinie kłócenia  się, wyrywana sobie przedmiotów z rąk i narzekaniu Emilii na sentymentalność Darrela w końcu ustalili co trzeba zabrać i z powsadzali to do walizek. Pani kapitan dostała szału, gdy zobaczyła że Darrel chce w jej walizce (którą przyniosła ze sobą, bo już wszyscy się zbierali i tylko „królewskiego kuzyna” nigdzie nie było widać, więc poszła go poszukać) przeszmuglować parę dysków do rzucania i klatkę dla szczura Mariusza (którego wcześniej Darrel ganiał po zamku żeby go do tej klatki wsadzić), wraz ze szczurem w środku. (Sama nie wiedziała jak Darrel upchnął to wszystko, gdy tylko się odwróciła, ale już przyzwyczaiła się do nadzwyczajnych "umiejętności" Darrela).  Wreszcie postanowili że klatkę z Mariuszem skrytobójca będzie niósł,  bo Emilia nienawidziła gryzoni, a plecak z pożywieniem dla Darrela, kapitan weźmie ze sobą.
Tak więc minęła im godzina, i już mieli wyjść na pałacowy dziedziniec, gdy Darrel przypomniał sobie że nie wziął do walizki żadnych ubrań, więc razem ze wściekłą do ostateczności Emilią wrócili do jego pokoju i zaczęli pakowanie od nowa, zważając na to by wziąć ciuchy tylko i wyłącznie eleganckie (przecież Husycki kuzyn nie będzie chodzić w czarnych strojach z kapturem). Ku jeszcze ogromniejszej rozpaczy Darrela, przez ciuchy musieli zostawić połowę broni które zabrali. Darrel sam przebrał się w zielony surdut i bluzkę z żabotem, sądząc że wygląda jak idiota.
Wyszedł na korytarz do czekającej na niego Emilii, która cała zaczerwieniona opuściła jego pokój gdy Darrel zaczął zdejmować przy niej spodnie
-Myślałem że pani kapitan widziała już gorsze rzeczy niż nagie męskie ciała-powiedział z rozbawioną miną, patrząc na wkurzoną Emilię.
Wyburczała coś pod nosem i, łapiąc swoje walizki, opuściła korytarz skrzydła gościnnego nie czekając na śmiejącego się towarzysza.
-No to jedziemy do Werdii-powiedział do obserwującego go czerwonymi ślepkami Mariusza- stolica Langwederii, najstarsze miasto na wschodzie Kontynentu i najbardziej zapuszczone. Wiesz że słyszałem, że robią tam najlepsze langwederskie wino ?
Szczur zrobił bobka, więc chyba niespecjalnie przejął się entuzjazmem Darrela. A może przejął się aż za bardzo ? Darrel wzruszył ramionami i ruszył za Emilią. 
````````````````````````
Zrezygnowałam jednak z wstawiania "co niedzielę" :) Postanowiłam, że rozdziały będą wstawiane co tydzień, bo czasami napiszę szybciej a czasami nie :p