piątek, 21 lutego 2014

Rozdział III. Podróże kształcą.

Logan Nenmery

Powóz jechał osłonecznionym traktem i Darrel pomyślał że ma w karocy najgorszy zespół ludzi jaki tylko może być. Kwas cały czas tak donośnie chrapał, że nie dało się rozmawiać, Emilia siedząca na przeciwko była na Darrela obrażona, Logan bazgrał jakieś szkice w swoim notesie i żuł własne włosy (Darrel zauważył że miał irytujący zwyczaj robienia tego), zaś lady Claudia (którą Wirgard dał tutaj z nieznanych Darrelowi powodów, bo powinna być w karecie przodującej) posyłała raz wzrok przepełniony obrzydzeniem na Mariusza (którego Darrel uparł się wziąć do powozu, bo się o niego martwił),a pełne wyższości spojrzenie na wszystkich pozostałych.
Właśnie wyjechali z pierwszego miasta, Utalii, w którym Wirgard odwiedził jakiegoś wpływowego kupca aldriatyckiego (Aldriatyk był najbogatszym i najpotężniejszym krajem na Kontynencie, więc przyjazd tak wpływowego kupca do Langwederii, która była wygwizdowem, nie mogło obyć się bez wtrącenia się Wirgarda) i przy okazji zlecił Darrelowi skradzenie kupcowi jakiejś ładnej wazy, która wpadła w oko lordowi. Dopiero gdy przechadzał się utalijskimi uliczkami, i zauważył Emilię „dyskretnie” obserwującą strażników (Emilia nic nie robiła dyskretnie), i Logana uważnym wzrokiem sprawdzającym mury oraz artylerię Utalii, pojął że celem odwiedzenia tych miast (i tak nie wiedział które z grubsza będą odwiedzać, ale mało go to obchodziło) jest ustalenie ich siły. Darrel zrozumiał, że Wirgard jeśli nie przejmie władzy w sposób bezkrwawy to wznieci rebelię. Skrytobójca uśmiechnął się pod nosem patrząc na nieskończone pola po lewej strony drogi. Ledwo co udało mu się zająć miejsce przy oknie, bo Kwas strasznie się pchał chcąc mieć miejsce do „podziwiania widoków”.  Darrel przeniósł wzrok na Kwasa. I tak ich nie podziwiał, bo ciągle spał.
-Czy on może w końcu przestać chrapać ?!-lady Claudia machnęła ostentacyjnie ręką na alchemika-w nocy się nie wysypiam bo ten dziad wydaje dźwięki jak staczająca się lawina. To źle robi na cerę ! I mam sińce pod oczami !-Pokazała Emilii, jedynej kobiecie w wozie swoją tragedię palcem. Chyba myślała że ją zrozumie, ale grubo się myliła. Emilia starała się robić współczującą minę ale wyglądała tak jakby połknęła gwoździe. Wszyscy wiedzieli że jedyne co robi dla siebie pani kapitan to myje się mydłem i czesze grzebieniem. Uroda w ogóle ją nie obchodziła.
-To straszne-powiedział współczującym tonem Darrel, bo nikomu innemu nie chciało się odezwać-musi panienka ciągle uważać na tak okropne rzeczy jak sińce pod oczami ! Doprawdy prawdziwe tortury !
Claudia chyba nie zrozumiała drwiny, bo posłała Darrelowi pełne wdzięczności spojrzenie. Potem przypomniała sobie najwyraźniej że jest skrytobójcą (niegodziwy zawód!) i w dodatku nie człowiekiem, więc jej wdzięczność zamieniła się w drwinę .Zarzuciła blond włosy za plecy i z pełnym zadowolenia wzrokiem spojrzała przed siebie (czyli na Kwasa, który kontynuował swój koncert głosowy) co znów wprawiło ją w zły humor.
-Jak ja go nie cierpię ! Kiedy on w końcu umrze ?
Drugie miasto, Daltonia, było pokryte gęstą mgłą i wjechali do niego zaraz po zmroku. Nocowali w prestiżowym zajeździe „pod Złoconą Szpadą”. Właściwie to tylko lord i jego rodzina dostała bogate pokoje, zaś cała reszta musiała się zadowolić średniej jakości pomieszczeniami. Nie byłby w nich jeszcze tak źle, gdyby nie to że doskonale przepuszczały one dźwięki, przez co nikt kto sąsiadował z Kwasem, nie mógł zmrużyć oka. Darrel miał pokój właśnie koło alchemika i, mimo zmęczenia wyraźnie dającego się we znaki (nie spał już drugą noc) nie mógł zasnąć. W końcu zrezygnował z bezowocnych prób, i po rynnie sąsiadującej z oknem Kwasa zsunął się na dół. Postanowił przespacerować się wzdłuż jeziora nad którego brzegiem leżało miasto i zaskoczyła go jeszcze jedna osoba która wyprzedziła jego plany, spacerując właśnie w tym miejscu. Najpewniej zignorowałby ją, ale po przyjrzeniu się zauważył długie i gęste kasztanowe włosy które były znakiem rozpoznawczym tylko jednej osoby. Darrel pokręcił głową. Można by pomyśleć, że jeśli Emilia jest prawie najwyższa rangą gwardyjską na zamku to nie będzie biegać po zmroku nad jeziorem w obcym mieście. Można by pomyśleć, ale Darrel wiedział, że gdyby ktoś zaatakował Emilię to długo nie pożyłby. Po zamku chodziły plotki, jak to pani kapitan sama walczyła z piętnastoma uzbrojonymi rzezimieszkami i  wygrała, co dało jej ogromny szacunek wśród młodych kadetów, i chyba tylko Darrel i rodzina Husów nie bali się młodej panny Wasary.
-Pani kapitan też cierpi na bezsenność ?-Podszedł do niej cicho, przez co podskoczyła jak oparzona. Odwróciła się momentalnie i popatrzyła na niego zdumiona
-Darrel ? Co ty tu robisz ?
-Zażywam świeżego powietrza. Może mi pomorze na koncentrację-Darrel uśmiechnął się krzywo-a koncentracja bardzo się przydaje, gdy próbujesz zignorować chrapanie sąsiada.
Emila westchnęła
-Ty też sąsiadujesz z Kwasem ?-Po jej nieszczęśliwej minie, wywnioskował że i ona dzieliła z Darrelem ten niechlubny zaszczyt- Zastanawiałam się, czy jest jakiś sposób na jego dolegliwości. Jak myślisz ?
-Można by go udusić w nocy. Gwarantuję, skuteczność stuprocentowa- zażartował Darrel. Zauważył też, że Emilia się już na niego nie wścieka, co powitał z niezakłamaną ulgą. Była jedynym towarzyszem podróży z którym Darrel mógł porozmawiać-Kwas spał, Claudia zadzierała nosa a Logan ciągle coś bazgrał, i mamrotał sam do siebie, poprawiając szkice.
Emilia westchnęła i ciężko, i spojrzała na jezioro zasnute gęstą mgłą. W świetle księżyca ten widok sprawiał wrażenie wręcz nieziemskiego, tak jakby owe jezioro było wyjęte z jakiegoś sennego obrazu.
-Darrel, muszę ci coś powiedzieć-przybrała poważny ton głosu.
-Co ?-Zaciekawiła go ta zmiana, choć wyczuwał coś co mu się nie podobało.
-Wiesz jakie jest trzecie odwiedzane przez nas miasto ?  Widziałeś plan trasy ?
-Nie i nie-On też spoważniał. Niemożliwe żeby to było…
-Gotham-wypowiedziała na głos ową nazwę. Darrel poczuł się tak, jakby go spoliczkowano. Gotham ? Nie, przecież…nie ! Obiecał sobie, że wyrzuci z pamięci uciążliwe wspomnienia, a ta nazwa powinna być głęboko zagrzebana w odmętach jego pamięci. I tam też powinna pozostać…ale dlaczego lord chce wywlekać je na zewnątrz ?
-Po co do cholery ?-Wyszeptał sam do siebie, zapominając że Emilia jest w pobliżu.
 -Nie wiem. Przykro mi, Darrel.
Darrel czuł się tak, jakby właśnie Emilia mu oznajmiła że jadą do piekła. Piekła, które ledwo jemu i jego siostrze udało się przeżyć, a teraz mają stanąć na zgliszczach tego inferna ? Nie to, żeby miał jakieś nieszczęśliwe wspomnienia związane z Gotham. Przeciwnie. Gotham było najszczęśliwszym okresem jego życia, okresem w którym był małym i naiwnym chłopcem biegającym po łące z przyjaciółmi i łapiącym żaby w rzece. Okresem, który nigdy się nie powtórzy. Okresem który zniszczyli, spalili i podeptali ludzie, wchodząc do niego ze swoimi mieczami i ogniem, mordującym i palącym wszystko na swej drodze.
Emilia chciała dotknąć jego ramienia, i go jakoś pocieszyć ale Darrel sztywno odsunął się od niej.
-Chyba muszę już wracać-oznajmił martwym głosem Darrel, i nie czekając na wołającą go Emilię, odszedł w inną uliczkę , po czym wspiął się na dach wieży zegarowej i siadł tam, patrząc na miasto pogrążone we śnie. Obojętne mu było jednak piękno miasta zasnutego mgłą, bo jego głowę zaprzątały inne myśli. Nie. Nie. Nie ! Po co Wirgardowi odwiedziny w tym miejscu ? Tam nie ma już nic. Sam Darrel widział to, gdy odwracał się by ostatni raz spojrzeć na miasto stojące w ogniu, ściskając siostrę w dłoniach. Nie dał rady odizolować się od wspomnień, mimo że usilnie próbował i po dziesięciu latach uśmiercania swojego byłego życia, te wróciło ze zdwojoną siłą. Darrel zacisnął zęby, a potem zaczął cicho śmiać się. Pojął całą komedię swojej sytuacji-i uświadomił sobie że jest idiotą. Życie idzie dalej, durniu. Powiedział sobie w myślach, po czym wstał i twardo spojrzał na panoramę miasta. Jest Darrelem, i ma ważniejsze rzeczy na głowie niż przeszłość. Jej już nie zmieni. Co z tego, że prócz Nianny jest ostatnim edmonem na ziemi ? I tak już nic z tym nie zrobi. Rozwodzenie się nad tym, co było, jest żałosne. Skrytobójca podszedł do krawędzi dachu i zaczął lekko ześlizgiwać się po rynnie. Jakaś staruszka wyjrzała przez szybę, akurat w momencie w którym Darrel przejeżdżał przed jej oknem i odskoczyła szybko. Prawdopodobnie Darrel zafundował jej palpitację serca. Ale kto kazał jej wyglądać w środku nocy przez okno ? Skrytobójca pokręcił głową.
Paręnaście minut później był już w hotelu i zauważył że hałas Kwasa zniknął. Powitał to radosnym uśmiechem, który od razu znikł gdy zobaczył że alchemik siedzi w jego pokoju i gada do Mariusza zamkniętego w klatce. Emilia przyglądała się temu z beznadziejnym wyrazem twarzy.
-A kizi mizi mały szczurku-gruchał do niego Kwas-Dziadzio kocha Mariusza, a Mariusio kocha dziadziusia ?-Kwas wsadził palec do klatki chcąc pogłaskać szczura. Zamiast tego, gryzoń ugryzł go.
-Ajajaj ty skubańcu-zaszlochał Kwas i zaczął ssać swój palec. Wyglądał z nim jak śmieszne, wielkie i niewiarygodnie brzydkie dziecko.
-Chyba cię nie lubi-powiedział rozbawiony Darrel, wchodząc do pokoju-jak wszyscy.
Emilia wyraźnie ucieszyła się z jego widoku, za to Kwas obrzucił go obrażonym wzrokiem.
-I czemu w moim pokoju toczy się narada wojenna ?-Przeszedł przez pokój i zaczął grzebać w swojej walizce.
-Emilka, dobre dziecko martwiła się o ciebie-Kwas pogroził Darrelowi bolącym palcem-nie wolno ci tak martwić siostry !
-Darrel nie jest moim bratem-cierpkim głosem zaoponowała Emilia
-Jest moim synem, i ty też jesteś moją córką więc jesteście rodzeństwem-Kwas najwidoczniej uparł się przy swojej wersji „adoptowanych” dzieci.  Emilia westchnęła ciężko.
-Ucisz się, Kwas-uciął Darrel i siadł na łóżku, po czym wyjął kartkę którą wygrzebał ze swojej kieszeni bagażowej- Pani kapitan, mogłaby pani wyznaczyć mi plan podróży po Langwederii?
Emilia wydawała się zdumiona tym pytaniem.
-Mogę. I…dobrze się czujesz ?-Spojrzała na niego zmartwiona. Troska to był bardzo rzadki widok w oczach pani kapitan. Darrel mimo woli parsknął śmiechem.
Dziewczyna zmrużyła oczy, i jej zmartwienie przeszło w złość.
-Jak widać doskonale-wyburczała na niego i wyszarpnęła mu kartkę z ręki.
-Nie kłóćcie się-zakrzyknął Kwas.
-Kwas, sprawdź czy cię nie ma w swoim pokoju-zaproponował Darrel z uprzejmym uśmiechem.
-Nie ma mnie-powiedział tonem odkrywcy alchemik-już sprawdzałem, bo Emilka mi kazała.
Darrel skrzywił się. Kwas w ogóle nie umiał wyczuć aluzji. Skrytobójca podniósł pióro i dał je zirytowanej Emilii, która najpewniej zastanawiała się po co mu plan podróży.
-Chcę wiedzieć, gdzie jedziemy-powiedział Darrel-bo nie chcę znów być zaskoczony. Poza tym, mam też taką jedną sprawę do załatwienia.
Mianowicie, co dokładnie planuje Wirgard.
-Ładne panie ?-Darrel nie miał pojęcia, jak Kwas wynajdował i tworzył różne rzeczy skoro był tak głupi.
-Nie, sposoby utopienia starego alchemika.
Darrel siadł na swoim łóżku. Był wykończony. Nie spał…ile to już ? Dwa dni, a w karecie też pewnie się nie wyśpi bo jego „tatuś” będzie chrapał jak opętany. W końcu Emilia nakreśliła plan podróży i podała skrytobójcy, który od razu wsadził je sobie w kieszeń spodni. Pożegnał Emilię, i niemal wyrzucił Kwasa za drzwi, kiedy postanowił zaśpiewać mu kołysankę na dobranoc. Darrel zapadł w sen i nie śniło mu się nic.
****
Emilia razem z współpasażerami gramoliła się do karocy. Padało niesamowicie, i włosy miała już całkowicie przemoczone mimo że dopiero wyszła na dwór. Przy okazji nawrzeszczała na strażnika, który nie stał „na baczność”, tylko opierał się ścianę. Potem jednak przypomniała sobie, że sama wybrała tego człowieka i że miał on chorą nogę więc zdenerwowała się jeszcze bardziej, przez to że o tym zapomniała (miała nadzieję że lord nie zauważył jego niesubordynacji).  Nagle zauważyła Darrela, który chciał wepchać się pierwszy i pewnie zająć najlepsze miejsce, więc zastąpiła mu drogę. Postanowiła pokazać mu dobre maniery, i lekcję etykiety dworskiej, tak więc otworzyła drzwi lady Claudii, tak jak wypada osobie z wyższego stanu. Darrel jednak skwitował to lekkim uniesieniem brwi, co ją znów zdenerwowało więc weszła pierwsza, żeby nie patrzeć na jego durną twarz i usadowiła się na drugim najlepszym miejscu, co jak miała nadzieję, chociaż trochę go rozzłości.
W końcu wszyscy siedzieli wygodnie (albo niewygodnie) w wozie i powóz ruszył.
-Kwas, jeśli zaśniesz to wyrzucę cię przez okno-zagroził Darrel alchemikowi, który już szykował się do snu. Kwas zrobił nieszczęśliwą minę, ale nie zasnął. Emilia wiedziała że z Darrelem nigdy nic nie wiadomo-albo żartował, albo nie.
Zapadło milczenie, akompaniowane przez spadające krople deszczu.
-Wiem- oznajmił Kwas radośnie-zagrajmy w papier, kamień, nożyce !
-To jakaś langwederska gra ?-Zainteresował się Logan, odrywając wzrok od notatek.
-Tak, ale gra w nią tylko plebs-powiedziała wyniosłym tonem lady Claudia, i zajęła się oglądaniem swoich paznokci.
-Logan, właściwe to mógłbyś opowiedzieć nam coś o sobie-zaproponowała Emilia, żeby jakoś ożywić rozmowę w powozie.
-A co tu opowiadać-wzruszył ramionami-Żyłem w stolicy, byłem synem szklarza. Nudziło mnie szkło, bo w naszym kraju wszystko jest ze szkła. Pewnego razu spotkałem obcokrajowca z Birmy. Pokazał mi różne ciekawe bronie, zbroje i budowle nie zrobione ze szkła. Zacząłem się tym interesować. No i nauczyłem się bardzo dużo, i zatrudniłem się w Kryształowym Pałacu. W końcu znudziło mi się to, bo i tam wszystko było ze szkła. No i znów spotkałem tego gościa z Birmy, i powiedział że był w Langwederii w Werdii i przydałby im się dodatkowy zbrojmistrz, bo tamten jest już stary. No to przyjechałem tam. I akurat wtedy był tam wasz lord, i powiedział że jego zbrojmistrz zmarł i chętnie by mnie zatrudnił więc się przeniosłem tutaj. Tyle-zakończył niezbyt precyzyjnie, z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Skrytobójcy coś nie podobało się w tym blondwłosym palmedijczyku, ale sam nie wiedział co- A wy ? Pani Kapitan Emilio ? Skąd pani wzięła się na zamku ?
Emilia wzruszyła ramionami.
-Też nic wyjątkowego. Mój ojciec był poprzednim kapitanem gwardii lordowskiej. Matka zmarła po moich narodzinach. Zostałam gwardzistką, bo to taka nasza rodzinna tradycja. Potem ojciec zginął w bitwie, a ja postanowiłam być kapitanem, tak jak on. Przeprowadziłam się na zamek w wieku siedemnastu lat, i trzy lata później zostałam mianowana przez lorda.
-A co się stało z domem ?
-Ciągle stoi, ale już w nim na razie nie mieszkam. Po co ? W zamku mam wszystko, co mi jest potrzebne. Ale też go nie sprzedam. To nasz rodzinny dom- Emilia miała zbyt dużo wspomnień z nim związanych, żeby tak po prostu go sprzedać jakimś obcym ludziom. Kochała swój dom, mimo że rzadko go odwiedzała.
-Czemu nikt nie chce grać w kamień, papier, nożyce ?-Zaszlochał Kwas
Wszyscy go zignorowali.
-A ty, panie doradco ?-Zapytał ciekawie  Logan-jak został pan doradcą zamkowym ?
Emilia zagryzła wargi. Cholera, mogła nie zaczynać tego tematu. Darrel nie wyglądał jednak na specjalnie przejętego. Zastanowił się chwilę, po czym odparł
-Zwyczajne. Jak byłem mały, moi rodzice zginęli w…ataku. Przyszedłem więc do zamku, bo wiedziałem że będę miał tam zapewniony dom.  Znałem lorda Wirgarda już jako dziecko, ale wtedy nie był jeszcze lordem. Pierwszy raz spotkałem go w lesie…
Emilia zauważyła że nawet lady Claudia słucha.
-…walczył z łowcami głów, którzy wykończyli już jego strażników. Zabijali bogatych ludzi za bardzo wysokie pieniądze. Miałem wtedy...jedenaście lat, a lord Wirgard trzydzieści ale i tak był najmłodszym członkiem rodziny. Pewnie wyjechał na polowanie. Siedziałem wtedy na drzewie z łukiem-mój ojciec był myśliwym i chciałem potrenować, żeby móc z nim chodzić na polowania. Wjechali na polanę  i otoczyli go ze wszystkich stron. A ja ich wystrzelałem, zanim się w ogóle zorientowali kto do nich strzela-Darrel uśmiechnął się krzywo. Emilia nigdy wcześniej nie słyszała historii poznania się pana zamku i skrytobójcy. Wiedziała tylko, że zanim on wprowadził się na zamek znał już lorda- zaproponował mi współpracę. Potem pomogłem mu jeszcze w paru sprawach. Po najeździe wróciłem tam, i przyjąłem ją. Po roku został lordem, i oficjalnie zacząłem pracę tutaj.
-A ja cię nauczyłem wszystkiego-oznajmił dumnie Kwas-a ty nawet nie chcesz zagrać ze mną w kamień, papier i nożyce-dodał obrażony.
-Kwas, daj sobie spokój-Emilia starała się być cierpliwa.
-Czyli został pan doradcą nie z powodu umiejętności, tylko z powodu uratowania życia lordowi ?-wydawał się lekko zniesmaczony.
-Na początku rzeczywiście tak było. Ale potem zacząłem się uczyć swojej pracy i mogę powiedzieć, że jestem idealną osobą na moje stanowisko-uśmiechnął się dwuznacznie.
Emilia zrozumiała, tak jak wszyscy w karocy prócz Logana, że nie opowiadał o swojej pracy doradcy, tylko o pracy skrytobójczej. Westchnęła ciężko. Zastanawiała się kiedy architekt w końcu się dowie, że Darrel tylko zgrywa rolę radcy.
-Zagrajmy w kamień, papier i noż…
-Nikt nie chce grać w kamień, papier i nożyce !-wrzasnęli wszyscy w tym samym momencie.
Kwas obraził się i już się więcej nie odzywał.
W końcu, w równe południe, zauważyli majaczące się ruiny miasta w oddali. Emilia nie zauważyła, żeby te widok jakoś wpłynął na Darrela. Sama się na siebie złościła, że tak się martwi o tego idiotę, ale przyjaźniła się z nim od dziecka i znała go jak nikt inny . Lubił ukrywać swoje uczucia. I był dobrym człowiekiem (edmonem?) pomimo swojej pracy i mrocznej przeszłości. Najbardziej jednak martwiła ją przyszłość. Edmoni nie mogli zabijać bez 'kary', tak jak ludzie. Przed Wypędzeniem panowało powszechne przekonanie że bogini chciała zrobić rasę czystą, dlatego nałożyła na edmonów klątwę-każde zabójstwo zbliżało ich do śmierci psychicznej i zamiany w demona. Od ojca słyszała przypadki, jak edmon zamieniał się po jednym zabójstwie, i dopiero pytając Darrela dowiedziała się prawdy. Nie zabójstwa, ale świadomość morderstwa przyczyniała się do ich zamiany. I mimo że Darrel miał się na razie dobrze, to wiedziała że prędzej czy później się zamieni. A ona będzie musiała go zabić, zgodnie z poleceniem lorda. Wiedziała też że będzie ostrzeżona-mówiło się że edmońskie oczy są lustrem ich duszy. I było to jak najbardziej słuszne powiedzenie-bowiem zabójstwa odbijały się czerwonymi kręgami dookoła tęczówkach właściciela. Jeśli cała tęczówka pokryje się czerwienią, powstaje demon. Od szerokości tych kręgów zależą właśnie wyrzuty sumienia, ale niemożliwym jest zablokowanie ich. Emilia na razie cieszyła się, ze czerwona otoczka dookoła żółtych oczu Darrela jest wąska, ale widziała jak z każdą misją owe kręgi powiększają się i zbliżają go do śmierci, pomimo tego że Darrel specjalnie nie rozpaczał z powodu śmierci swoich celów. Dlatego starała się nie przywiązywać do niego zbytnio, ale wiedziała że jej się do nie udaje. Lubiła go, i mogła śmiało nazwać go swoim przyjacielem przez co nienawidziła jego pracy. Dlaczego, nie zostawi jej i nie wyjedzie ? Wiedziała, że skrytobójca gdyby chciał mógłby ukryć się nawet na zamku i Wirgard by go nie znalazł. Więc dlaczego z własnej woli godzi się na śmierć ? Głowa zaczęła ją boleć od tych rozmyślań, i cieszyła się że powóz powoli się zatrzymuje, odrywając ją od męczących myśli.
Wszyscy wysiedli z ulgą z karocy. Już przestało padać, i wyszło słońce. Emilia stanęła przy Kwasie i Darrelu. Cała trójka spojrzała na miasto rozpościerające się w dole. Miasto duchów. Lekki wiatr sprawiał, że popołudnie nie było aż tak upalne, jak można by się spodziewać co wszyscy przyjęli z wdzięcznością.
Pani kapitan kątem oka zauważyła że lord Wirgard, który wyglądał dumnie nawet w stroju podróżnym i kapeluszem chroniącym go przed pogodą, daje dyskretny znak skrytobójcy. Darrel kiwną głową i oddalili się poza zasięg słuchu .
-I znowu coś się święci-zapowiedział Kwas.
Emilia westchnęła tylko.
***
-Wiesz co to za miejsce ?-Lord uśmiechnął się chłodno, nawet nie spojrzawszy na skrytobójcę.
Darrel nic nie odpowiedział. Dobrze wiedział że Wirgard doskonale zna przeszłość sługi.
-Jesteśmy w Gotham. Moi ludzie przepytali tego zamachowca, i dowiedzieli się że tu była ich ostatnia baza wypadowa. Musimy przeszukać te ruiny i znaleźć dowody ich obciążające. Zrozumiałeś ?
-Tak, panie- Darrel pokłonił się-co mam przekazać  innym ?
-Powiedz im tylko że szukamy tu dowodów na używanie magii. W szczególności powiedz to alchemikowi. Jest magiem, więc jego obecność w poszukiwaniach będzie pomocna.
Słudzy przyprowadzili konia Wirgarda. Lord wsiadł na niego i spojrzał z góry na Darrela.
-I mam nadzieję, że nie będziesz okazywał zbytniej…sentymentalności co do tego miejsca.
Nie czekając na odpowiedź, lord Wirgard zawrócił wierzchowca i, razem z dwójką strażników jadących na własnych koniach, ruszył w stronę zniszczonego miasta.
  Darrel nie przejął się słowami lorda. Na dachu Daltońskiego domu przyrzekł sobie że Wirgard nie zobaczy na jego twarzy słabości. Za bardzo denerwował go drwiący uśmiech pracodawcy.
-Ruszamy na poszukiwania !-oznajmił pozostałym.
-Czego ?-Spytała jednocześnie cała czwórka.
-Czegoś co ma jakiś związek z magią.
-To znaczy że będziemy musieli grzebać w ziemi ?-wystraszyła się Claudia.
-Gwarantuję, lady Claudio że jeśli będziemy grzebać w ziemi to pani kapitan panienkę wyręczy. Jest bardzo uprzejmą osobą-Darrel ciągle nie wybaczył Emilii, za to że siadła na jego miejscu przez co on musiał siedzieć koło Kwasa.
-Świetnie-ucieszyła się Claudia.
Emilia posłała Darrelowi rozzłoszczone spojrzenie.
-Gdzie idziemy ?-wyburczała.
-Idziemy na przygodę !-zakrzyknął wesoło Kwas.
-Ten zawsze potrafi znaleźć pozytywy-powiedział rozbawiony Logan , żując swoje żółte włosy.
-Bo trzeba być pozytywnie nastawionym do życia-powiedział alchemik.
Darrel wciągnął powietrze w płuca i popatrzył na ruiny. Patrzeć na pozytywną stronę życia. Tak. Nie da się stłamsić przeszłości. Ale zmieni przyszłość. Dla siebie i dla siostry.
Nie czekając na innych, ruszył w kierunku ruin.
Czas zmierzyć się z przeszłością.

`````````````````````````````````````
Wiem że pierwsze rozdziały są dość nudne, ale lubię jak wszystko się tak powoli dzieje :) W sumie to nigdzie mi się nie śpieszy, więc czemu by nie pisać w swoim własnym tempie ? :P Kolejny rozdział może ukazać się trochę później (szkoła :c). 

środa, 12 lutego 2014

Rozdział II. Ku stolicy !

Langwederskie wino

Wirgard siedział przy biurku i odpieczętowywał butelkę wina. Darrel stał w kącie i spokojnie czekał, aż lord skończy i sam zacznie rozmowę. W końcu, gdy pan na zamku Hus nalał sobie wina do złoconej karafki, i pociągnął z niej solidnego łyka, Darrel został zaszczycony chłodnym pytaniem
-Znasz Rhuji Taskam ?
Darrel doskonale znał tę nazwę. Była to organizacja która z największym zapamiętaniem, podczas Wypędzenia, tępiła innorasowców, i właśnie w tym celu została założona. Jako iż Trzech Bogów Kontynentu-Geldria, Szywarius i Barnasiach byli ludźmi, Rhuji Taskam stwierdziło że rasy odmienne od ludzkiej zostały stworzone przez pomyłkę. Podobno założyciel Rhuji miał sen jakoby ukazała się w nim Geldria nawołująca do tępienia „brudu pozostałego po tworzeniu ludzi”. Sam Darrel uważał, że założyciel wymyślił ową historię, i posłużył się nią jako pretekst do stworzenia organizacji. Obecnie zakon zajmował się tropieniem innych ras, miał także prawo do rutynowych kontroli domów bez ich ostrzeżenia. Mimo że w przeszłości byli groźni, teraz zamienili się w grupę upierdliwych fanatyków widzących w każdym nowoprzybyłym zagrożenie, i nawet ludzie którzy kiedyś ich popierali teraz podzielali opinię ogółu.
-Gdybym miał wrzód na tyłku, nosiłby imię tej organizacji-odpowiedział Darrel.
Skrytobójca zawsze przebywając w większym mieście musiał unikać na ulicy owych osobników, bo zwykli byli atakować każdą osobę, która miała zasłoniętą twarz. Plusem było to, że charakterystyczna fioletowa szata w którą się ubierali bardzo rzucała się w oczy, i Darrel nie wchodził na ulicę, po której przemierzali członkowie Taskam.
-Dzisiaj dwójka członków Rhuji Taskam śmiała podnieść na mnie rękę. Pojmaliśmy tamtego maga, a przez twoją niezręczność nie zyskaliśmy kobiety, która zepewne byłaby cennym więźniem…
Skrytobójca przemilczał fakt, że gdyby jej wtedy nie rzucił zamachowczyni sztyletem, to Wirgard a nie ona leżałby martwy w kałuży krwi. Z lordem lepiej było się nie dochodzić.
-…zaś pojmany przywrócił sobie usta usunięte magią, gdy moi ludzie go do tego przekonali.
Darrel wolał nie myśleć jak kaci Wirgarda przekonali nieszczęsnego maga do otwarcia ust. Mimo że Wirgard był skąpcem, jeśli chodzi o zamek, to sala tortur była miejscem na który wyłożył solidną sumę pieniędzy. Prawdopodobnie w całej Langwederii nie ma bogatszego miejsca kaźni niż na lordowskim zamku.
-Wyznał że jest jednym z członków Rhuji Taskan…
To tłumaczy tę beznadziejnie zaplanowaną próbę zamachu- pomyślał Darrel
-…którzy uważają, że daję schronienie innorasowcom, którzy pomagają mi w planach władania całą Langwederią…
No proszę, choć raz trafili bezbłędnie.
-Postanowili za kwaterę tymczasową obrać sobie zamek królewski. Nasz miłościwy król-słowa te były przesycone jadem-prosi o przyjazd do stolicy, w celu wyjaśnienia zarzutów mi stawianych.
-Nie ufa ci, panie ?-Powszechnie było wiadome, że król Castor i lord Wirgard są najlepszymi przyjaciółmi. Cóż, chyba z tylko perspektywy króla , a lord podtrzymywał ową relację. Darrel wiedział, że gdyby jego zleceniodawca miał okazję, to pchnąłby nożem króla i zasiadł na tronie bez żadnych skrupułów. Ale dochodziły do tego jeszcze kwestie polityczne,  prawne, dziedziczne i finansowe. Za wcześnie było na jakiekolwiek kroki w stronę władzy królewskiej.
-W liście napisał że nie posądza mnie o to-mruknął, i napił wina z karafki-ale nie może wyrzucić tego motłochu z zamku. Bo prawo tego zakazuje.
Po minie Wirgarda, Darrel wywnioskował że gdyby on sam był na miejscu władcy kazałby ich wszystkich ponabijać na pale i wystawić na pożarcie wronom.
-Tak więc postanowiłem, że jutro wyjeżdżam do stolicy. Razem z kapitan, medykiem, najstarszą córką i świtą. Dołączysz do nas, jako mój kuzyn. Zapewni ci to ciągłą obecność przy mojej osobie i dostęp do części zamku niedostępnych dla doradcy. Musisz znaleźć dowody potwierdzające używanie magii przez tych głupców.
-A ten człowiek ?
-Mimo że mnie zaatakowali, rozkazałem go zabrać do Sali tortur, co jest nielegalne wobec członków Rhuji, nawet tych zamachowców. Stawiłoby mnie to w niewygodnym świetle-Wirgard pociągnął solidny łyk ze szklanicy-Trzeba zniszczyć tę organizację. Mój przyszły tron musi być wolny od wszelkich skażeń. Nie może być nawet jednej wątpliwości, że zasługuję na miano króla Langwederii.
-Panie, jest jeszcze jedna sprawa…
Wirgard uniósł brwi w górę
-Jaka ?
-Mój wygląd. Na kolacji nie było tego widać, bo panował półmrok, ale jeśli ktokolwiek spojrzy mi w oczy od razu dowie się kim jestem. To lekko utrudniałoby dochodzenie, nieprawdaż?-Darrela zastanawiało jakie Wirgard znajdzie rozwiązanie dla tej sytuacji. Wątpił, by lord nie zastanawiał się nad tym wcześniej, bo była to dość istotna sprawa.
Wirgard dolał sobie wina
-Zamkowy medyk ostatnio wynalazł ciekawą substancję. Nie rozpuszcza się w oku i nie utrudnia widzenia. On zapozna cię ze szczegółami.
-Kwas wynalazł coś takiego ?-Darrel był zdumiony. Kwas umiał robić i wynajdywać mikstury, to Darrel wiedział, ale nigdy nie wynalazł czegoś przydatnego. Zawsze zajmował się, jak to Emilia określiła, pierdołami.
-Jest stary i durny, ale ma talent. I dlatego pozwalam mu przebywać na moim zamku. Pomimo szkód które codziennie wywołuje. A teraz idź już. Znużyła mnie rozmowa z tobą-przegonił Darrela machnięciem ręki.
Skrytobójca pokłonił się, po czym opuścił gabinet. Prawdę mówiąc cieszył się z wyjazdu do stolicy, pomimo tego że czekała go tam naprawdę trudna misja-zniszczenie całej organizacji, która pomimo bycia bandą szalonych fanatyków, pozostawała silna i miała wysoką pozycję społeczną. W stolicy mieszkają jego znajomi, z którymi nie widział się od przeszło dwóch lat. I, jeśli substancja Kwasa była prawdziwa, to nie będzie musiał przejmować się swoim wyglądem w podróżach po mieście. A to dawało mu tyle możliwości ! Nawet przekupywanie strażników będzie łatwiejsze.
Nagła myśl sprawiła, że Darrel niemal się zatrzymał. Musi ją odwiedzić. Nie był u niej już od miesiąca, a przebywanie w domu samej na pewno jej się dłuży. Darrel stwierdził, że będzie musiał wyjść w nocy, (żeby go nie zauważono) co lekko komplikowało jego plany dotyczące pakowania się. Chyba że  Darrel zdąży spakować się jutro. Ale na razie musiał odwiedzić Kwasa. Miał nadzieję, że alchemik nie zasnął-a nawet jeśli to Darrel tym razem się nie podda i nie odejdzie, póki go nie obudzi.
***
Emilia Wasary czujnym wzrokiem obserwowała przygotowania do wyjazdu. Lord zleciwszy jej dobranie strażników z którymi wyjedzie w podróż, nawet nie miał pojęcia w jaki stres wpędzi dziewczynę. Cały wieczór przeglądała listę swoich podwładnych, i znalazła może pięciu na tyle dobrych, by powierzyć życie pana zamku w ich ręce. Emilia zastanawiała się, czy być może miała za wysokie wymagania co do predyspozycji kandydatów, co tylko wpędzało ją w jeszcze większe podenerwowanie i sprawiało, że ciągle od nowa czytała listę gwardzistów zamkowych.
W końcu dała sobie z tym spokój, i, żeby choć trochę odetchnąć od listy kandydatów, poszła nadzorować przygotowania zwalniając tym samym z obowiązku sierżanta Juliusa. Wreszcie, gdy ostatni z pakunków został umiejscowiony na wozie, kurier gwardyjski przyszedł do niej ze zwitkiem papieru w rękach. Emilia wiedziała, że Thomas był jedynym kurierem i wyruszył z wiadomością dla lorda, dlatego na czas jego nieobecności wyznaczyła zastępcę.
-Kapitanie.-Zasalutował jej- Lord wyznaczył trasę przejazdu do Werdii. Prosi też o jak najszybsze zaakceptowanie wytycznych.  
Emilia oderwała wzrok od wozu i spojrzała na gwardzistę.
-Podaj, żołnierzu-gdy strażnik podał jej mapę, Emila odesłała go skinieniem głowy. Posłaniec znów zasalutował i oddalił się pośpiesznie. Pani kapitan zauważyła, że wydawał się wyjątkowo zaabsorbowany swoją pracą, a to znaczy że można było na nim polegać. W myśli dodała go do swojej listy. Pani kapitan zauważyła, że niedługo wybije północ, więc szybko podniosła się z kamienia, na którym siedziała i weszła do zamku. Musiała przyznać że nagła decyzja o wyjeździe lorda, podjęta wieczorem zaskoczyła zarówno ją, jak i resztę personelu zamkowego- dlatego wszyscy byli na nogach i przygotowywali wszystko na jutrzejszy wyjazd, inaczej o tej porze większość z nich spałaby.
Postanowiła przejrzeć mapę lorda i wyznaczyć trasę, tak więc zasiadła do biurka w swoim pokoju i rozwinęła papier. Lord czerwonym atramentem zaznaczył miasta, które koniecznie muszą odwiedzić. Była ich piątka, i patrząc na nie, Emilia zrozumiała tak szybką decyzję o wyjeździe. Jeśli nie wyruszyliby jutro z rana, prawdopodobnie nie zdążyliby na czas do stolicy( jako iż istniało niepisane prawo mówiące o tym, że szlachcic wezwany przez króla ma dwa tygodnie na stawienie się na miejscu). A powozy, zwłaszcza te z zaopatrzeniem podróżowały strasznie długo.
Wiedząc o ich położeniu, zaczęła sprawdzać ukształtowanie terenu i stan dróg prowadzących do miast. Ale nagle jej oczy znieruchomiały, gdy popatrzyła na trzecie miasto na ich trasie. Gotham.
Cholera, Darrel. Zagryzła usta. Czy skrytobójca wiedział, że będą przejeżdżać przez akurat to miasto ? Właściwie, to nie było nawet miasto. To była ruina. Dlaczego lord chce przejeżdżać przez tę ruinę ? Przecież nie został tam nawet kamień na kamieniu, co każdy dobrze wiedział. Gotham było miastem duchów, od czasów gdy trzynaście lat temu armie królewskie spaliły edmońskie miasto i wymordowały mieszkańców. Więc dlaczego władca…?
Nie. Emilia zatrzymała ten potok w swojej głowie. Była pewna że lord miał swoje powody dla których chce się tam udać i nie jest jej sprawą kwestionowanie tej decyzji. Dostała rozkazy, wykona je.
Pani kapitan zabrała się do pracy, przysięgając jednak w duchu że uprzedzi Darrela. Każdy wcześniej chciałby wiedzieć o odwiedzinach na grobie swoich bliskich. Zwłaszcza, że byłby to zbiorowy grobowiec całego miasta.
***
-Kwas, może jednak to zły pomysł ?-wyraził swą wątpliwość Darrel, kiedy stary alchemik zbliżał się do niego z aplikantem nasączonym niebieskim płynem.
Sam Darrel siedział na krześle postawionym w gabinecie alchemika, z głową odchyloną do tyłu. Coraz mniej podobała mu się wizja Kwasa ze strzykawką wycelowaną w Darrelowe oko. Nagle przed oczami stanęła mu wizja medyka, który zbyt nisko pochyla igłę i wbija mu ją w źrenice. To sprawiło ze Darrel wyprostował się gwałtownie, w idealnym momencie, żeby stuknąć głową o alchemika. Ten wytrącony z równowagi wbił igłę w dłoń „pacjenta”.

-Kwas, ty durniu !-wysyczał Darrel, obserwując jak niebieska substancja zabarwia jego dłoń na granatowo.
Alchemik potarł się w bolące czoło i popatrzył na pustą strzykawkę tak, jakby właśnie stracił dziecko.
-Zniszczyłeś moje dzieło !
-Popatrz na moją rękę !-Darrel był wściekły. Jakby nie dość że musiał kamuflować sobie całą twarz, to dochodziła do tego jeszcze ręka-zejdzie to chociaż ?
-Nie wiem-Kwas wyglądał jakby był na granicy płaczu-nie wsadzałem sobie tego w skórę…moje dziecko…jedyne dziecko…
-Nie masz dodatkowych płynów ?-Darrel się zaniepokoił. Przecież jego obecność na salonach była głównym punktem planu Wirgarda.
-Ale nie niebieskiego- wyszlochał, i smarknął sobie w rękaw togi
Darrela poczuł ulgę, a jednocześnie naszła go nagła ochota na uduszenie Kwasa
-To dawaj to drugie-wyburczał, wpatrując się podejrzliwie w rękę-tak w ogóle, to to nie jest trujące ?
Alchemik podszedł smętnym krokiem do gabloty z płynami, ignorując pytanie Darrela
-Niebieski najbardziej by ci pasował-smęcił, preparując  nową dawkę-a teraz został mi jedynie zielony.
Darrelowi było obojętne, jaki kolor będą miały jego oczy. Ważne tylko, żeby nie były żółte, jak dotychczas. W końcu substancja była gotowa,  i Kwas, tym razem bez przeszkód wlał w oko skrytobójcy zielony płyn. Przez cały ten proces Darrel, jako iż panicznie bał się strzykawek, miał różne wizje igły wbitej w swoją gałkę oczną, i substancji wyżerającej mu białko w oku. W końcu alchemik skończył, co Darrel powitał z niezakłamaną ulgą i westchnął ciężko.
-Kiedy to zejdzie ?-Spytał z ciekawością. Płyn na jego tęczówce nie przeszkadzał mu w widzeniu, ale sprawiał że cały świat miał lekko zielonawe zabarwienie.
-Jak sam zdejmiesz to palcami, albo otworzysz oczy pod wodą- powiedział. Widocznie humor mu się poprawił-wyglądasz jak książątko-smarknął z rozczuleniem. Tak się zagapił na Darrela, że ręka osunęła mu się do wywaru z żrącym kwasem. Alchemik odskoczył z sykiem od kotła, który przy okazji wywalił.
Darrel wzdrygnął się, i opuścił gabinet, pozostawiając klnącego Kwasa, z no cóż, z kwasem. Skrytobójca przypomniał sobie o swoich planach odwiedzin Osoby, więc poszedł do swojego pokoju i zabarykadował drzwi zasuwką. To powinno odgonić niechcianych gości, przynajmniej na parę godzin. A droga stąd do miasteczka na piechotę zajmowała dla Darrela piętnaście minut. Spokojnie zdąży.
Otworzył drugie tajne przejście. Otwierało się na suficie, i była to raczej ukryta klapa, niż sekretne przejście. Wchodziło się, wysuwając drabinkę i wychodziło się na dach „kominem” który prawdopodobnie był postawiony tu tylko dla kamuflażu. Spojrzał na miasteczko w dole. Leżało u podnóża skał, na których wybudowany był zamek. Darrel zawsze schodził właśnie po nich, i zsuwał się na dom jakiegoś bogatego mieszczanina. Uśmiechnął się-wspinaczka zawsze poprawiała mu humor.
Piętnaście minut później stał przed domem Cildy Roupher. Była to kobieta około pięćdziesiątki, i nic nie wyróżniało ją z otoczenia, dzięki czemu była idealną współpracownicą skrytobójcy. Cilda pełniła rolę kogoś w rodzaju strażnika bramy, choć przez ową bramę przepuszczała tylko Darrela. Sam dom przylegał do skały, i mieścił się w średnio zamożnej części miasta, dzięki czemu nic nie przykuwało uwagi strażników-ot, starsza kobieta i dom. Prawdę powiedziawszy, gdyby ktokolwiek z nich odkrył co Cilda, a raczej kogo, trzyma w mieszkaniu, byliby ustawieni do końca życia.
Darrel starannie obserwował dzielnicę, sprawdzając czy nikogo nie ma na ulicy, po czym podszedł do drzwi i spokojnie zapukał kołatką trzy razy, zachowując przy każdym uderzeniu dwusekundowy odstęp. Skrytobójca z Cildą już dawno ustalił, że nie będzie wchodził oknami i to był jeden z warunków współpracy. Kobieta uwielbiała swoje pelargonie, i najprawdopodobniej dostałaby apopleksji gdyby Darrel wchodząc przez okno zniszczył chociaż jeden z jej cennych kwiatów.
W końcu drzwi otworzyły się i w progu stanęła zaspana kobieta, która nie pytając o nic wpuściła Darrela do środka, i zamknęła za nim drzwi.
-Dawno cię nie było-oznajmiła zaspanym tonem- mała już zaczęła się niepokoić.
-Jak się czuje ?-Darrel zszedł razem z nią do piwnicy. W domu wszędzie były kwiaty. Można by pomyśleć że zamiast do domu, weszło się do oranżerii. Miała nawet dwa małe kanarki, który skakały po roślinach i wydawały z siebie melodyjne dźwięki, które bardzo irytowały Darrela. Zawsze gdy wchodził do domu miał cichą nadzieję, że ptaszki zdechły. I zawsze spotykał go ten sam zawód.
-Dobrze, choć dzieciom w jej wieku przydałoby się trochę słońca-kobieta zapaliła lampkę gazową w pomieszczeniu z winami-i brakuje jej trochę książek. Moje już przeczytała.
Kobieta podeszła do kamiennej ściany piwnicy i wyjęła z niej lekko wystającą cegłę, po czym sięgnęła do powstałego otworu i pociągnęła za dźwignię w nim ukrytą. Miała tylko parę sekund na zabranie ręki, zanim cegły zaczęły się odsuwać tworząc wyrwę w ścianie, wysokości dorosłego człowieka, i ukazującą drzwi prowadzące do ukrytego skrzydła domu. Cilda otworzyła drzwi kluczykiem.
Ten dom, jeszcze przed Wypędzeniem zamieszkiwała jakaś sullijska rodzina hodująca Kropelki, wyjątkowo mocne langwederskie narkotyki. Podczas Wypędzenia rodzina została zabita, a potem sprzedano dom na aukcji. Kupiła go wtedy matka Cildy i wprowadziła się wraz z córką do domu, nie mając pojęcia o ukrytych pomieszczeniach. Podczas zabaw Cilda znalazła owo przejście , ale zachowała go w sekrecie przed matką, która niedługo potem zmarła na rzeżączkę. Cilda nie miała się z czego utrzymywać, i zapewne „wyszłaby na ulicę” gdyby nie spotkała dwunastoletniego Darrela ze swoją nowonarodzoną siostrą. Mimo, że chłopiec dostał posadę na zamku, to Wirgard już na wstępie oznajmił że każdego Darrelowego  „przyjaciela” (czyli osobę innej rasy niż ludzka) wyda w ręce władz. Chłopiec zaproponował dziewczynie układ, na mocy którego miała opiekować się jego siostrą, a w zamian będzie jej podsyłał pieniądze w każdy miesiąc . Później kobieta znalazła pracę jako kwiaciarka, ale nie zerwała układu-pokochała dziewczynkę jak własne dziecko, a Darrela polubiła. Poza tym ,trzeba było przyznać że Cildę nie stać by było na połowę tej bogatej oranżerii, gdyby nie pieniądze otrzymane od skrytobójcy.
Ledwo Darrel przekroczył próg dzielący piwnicę i ukryte pokoje, a już zauważył małą, drobną czarnowłosą istotkę z radosnym krzykiem biegnącą mu na spotkanie.
-Darrel !-pisnęła ucieszona, gdy z całej siły przycisnęła się do jego brzucha-Tęskniłam za tobą !
-Nianny- wystękał stłumionym głosem. Miała dużo siły, jak na chudą dziesięciolatkę-dusisz mnie
-Oj-oderwała się od brata, i złapała go za rękę, prowadząc do pokoju w którym było jaśniej-Cilda mówiła, że przyjdziesz i czekałam i czekałam, i Cilda powiedziała że minął już miesiąc , i ciebie ciągle nie ma i się zaczęłam trochę bać, ale Cilda mówi „nie martw się, twojemu bratu nic nie jest”, i ciągle czekam i czekam…aż jesteś ! A co ci się stało w rękę ?
- To magiczna ręka-zażartował, choć ciągle był zły na Kwasa, mimo że dobrze wiedział iż to jego wina, bo podniósł się, gdy alchemik nad nim stał. Ale Darrel od zawsze panicznie bał się igieł. Na samą myśl o nich wzdrygał się gwałtownie.
-A co robi magicznego ?-spojrzała na jego rękę zafascynowana
-Jest niebieska-Darrel zaśmiał się, i siadł na kanapie.
 Nianny wgramoliła się koło niego. Teraz, kiedy było lepsze światło, zauważył że Nianny rzeczywiście jest blada-nie blada na emoński sposób (bo każdy edmon był blady), ale blado-szara, z wyraźnym niedoborem słońca. Wcześniej Nianny wychodziła na podwórko na tył domu Cildy, ale od czasu gdy do opuszczonego domu (zasłaniającego podwórko Cildy przed innymi ludźmi) wprowadzili się domownicy, nawet tego Nianny nie mogła dostać. Darrelowi zrobiło się żal siostry-trzymał ją tu jak zwierzątko w klatce, ale było to jedyne bezpieczne miejsce jakie znał. Edmonowie wyginęli, nie było ich już nigdzie, dlatego twarz Nianny była bardzo charakterystyczna. Już nawet nie chodziło o żółte oczy, ani o rysy kości policzkowych czy specyficzną linię nosa, ale o uszy-edmońskie uszy były bardzo długie i cienkie. Uszy Darrela zostały poddane operacji i wycięte zostały tak, żeby przypominały uszy ludzkie. Niestety, Darrel nie mógłby wtajemniczyć nikogo, więc sam musiałby obciąć uszy siostrze. Bez morfiny. Scyzorykiem. Nie miał serca tego zrobić.
-Da !-Zawsze nazywała go ‘Da’. Darrel nauczył ją skróconej wersji swojego imienia, gdy była za mała żeby zapamiętać całość. I tak już zostało -czemu masz inne oczy ?- Obserwowała go uważnie.
-To taki plan-powiedział Darrel z półuśmiechem-staram się wyglądać jak najbardziej przyjacielsko.
-Ale ci to nie wychodzi-burknęła Cilda, wnosząc herbatę do pokoju, i nalała rodzeństwu po kubku.
-Już wyglądasz przyjacielsko, bez tych dziwnych oczu-przekrzywiła głowę jak mały piesek-chcesz wyglądać jak ludź ?
-Człowiek-poprawił ją Darrel. Westchnął ciężko-Nianny, jutro wyjeżdżam do stolicy. Nie będzie mnie ładny miesiąc, może więcej zależy na ile tam zostaniemy.
Wargi Nianny zadrżały, tak jakby miała się zaraz rozpłakać. Darrel czuł się jak potwór. Nie odwiedzał siostry od ponad miesiąca, a teraz przyjechał na krótko oznajmić że znów nie będzie go miesiąc. Najgorsze było to, że dziewczynka prócz Cildy nie miała z kim rozmawiać, a i kobieta musiała iść i przez większość dnia pracować w kwiaciarni, więc dla niej czas okropnie się dłużył.
-Nie płacz-pogłaskał ją po głowie. Przytuliła się do niego-obiecuję, że kupię ci bardzo dużo książek w stolicy. Wykupię bibliotekę-uśmiechnął się do niej wesoło- i jak wrócę to pójdziemy na spacer.
Znów spojrzała na niego jak mały piesek. Zawsze miała wzrok jak małe zwierzątko, niewinne i rozczulające.
-Spacer ?-szepnęła z nadzieją
-Spacer-potwierdził
-A jak ktoś zobaczy ?-powątpiewała
-Wtedy skończy z nożem w głowie-zażartował, choć pewnie gdyby naprawdę ktoś ich rozpoznał, to rzeczywiście skończyłby martwy w rowie.
-Darrel-pisnęła i roześmiała się. Rzuciła w niego poduszką, przed którą łatwo się uchylił.
Skrytobójca pomyślał że jeśli tak dalej pójdzie, to przesiedzi tu całą noc, więc wstał.
-Cilda, zapłacę ci za przyszły miesiąc jak wrócę, dobrze ?-Spojrzał w stronę kobiety, która dotychczas siedziała w fotelu i obierała jabłka . Skinęła głową- Idę już, mała- pokosturzył włosy dziewczynce, która spojrzała na niego z obrażoną miną. Spojrzał na zegarek. Piąta rano, a on nawet się nie spakował. Świetnie. Już widział zachwyconą minę Emilii
***
-Piąta rano, a ty się jeszcze nie spakowałeś ?!
Mówiłem.
-Nie mogę się spakować-wyjaśnił jej rozpaczliwym głosem Darrel, omiatając spojrzeniem cały swój pokój zabałaganiony różnymi ciuchami, amunicją, fiolkami, nożami i innymi jego przedmiotami-to wszystko jest mi potrzebne.
Widocznie miał bardzo nieszczęśliwą minę, bo Emilia parsknęła śmiechem. Wredna istota.
-Na pewno nie jest ci potrzebne to-oznajmiła szturchając czubkiem kapitańskiego buta maskę teatralną- albo to-wskazała na „Zbiór Poezji Fidiausza”.
-Potrzebne-jęknął Darrel-co jeśli będę mieć misję w teatrze, a ta maska okaże się niezbędna ? Albo poezja, jeśli będę musiał grać rolę inteligentnego kuzyna, to skąd będę wiedział co powiedzieć ?
Emila zmarkotniała. Nienawidziła słuchać o jego misjach, co Darrel dobrze wiedział.
-Wiesz dobrze że nie jest ci to potrzebne. Jedziemy tylko na miesiąc. Weź miecz, parę sztyletów, tę kuszę od Kwasa i noże do rzucania. Eliksiry na miejscu on ci zrobi.
Nigdy nie nazywała trucizn Darrela eliksirami, co go bawiło i lekko wyprowadziło z dołka emocjonalnego.
W końcu, po godzinie kłócenia  się, wyrywana sobie przedmiotów z rąk i narzekaniu Emilii na sentymentalność Darrela w końcu ustalili co trzeba zabrać i z powsadzali to do walizek. Pani kapitan dostała szału, gdy zobaczyła że Darrel chce w jej walizce (którą przyniosła ze sobą, bo już wszyscy się zbierali i tylko „królewskiego kuzyna” nigdzie nie było widać, więc poszła go poszukać) przeszmuglować parę dysków do rzucania i klatkę dla szczura Mariusza (którego wcześniej Darrel ganiał po zamku żeby go do tej klatki wsadzić), wraz ze szczurem w środku. (Sama nie wiedziała jak Darrel upchnął to wszystko, gdy tylko się odwróciła, ale już przyzwyczaiła się do nadzwyczajnych "umiejętności" Darrela).  Wreszcie postanowili że klatkę z Mariuszem skrytobójca będzie niósł,  bo Emilia nienawidziła gryzoni, a plecak z pożywieniem dla Darrela, kapitan weźmie ze sobą.
Tak więc minęła im godzina, i już mieli wyjść na pałacowy dziedziniec, gdy Darrel przypomniał sobie że nie wziął do walizki żadnych ubrań, więc razem ze wściekłą do ostateczności Emilią wrócili do jego pokoju i zaczęli pakowanie od nowa, zważając na to by wziąć ciuchy tylko i wyłącznie eleganckie (przecież Husycki kuzyn nie będzie chodzić w czarnych strojach z kapturem). Ku jeszcze ogromniejszej rozpaczy Darrela, przez ciuchy musieli zostawić połowę broni które zabrali. Darrel sam przebrał się w zielony surdut i bluzkę z żabotem, sądząc że wygląda jak idiota.
Wyszedł na korytarz do czekającej na niego Emilii, która cała zaczerwieniona opuściła jego pokój gdy Darrel zaczął zdejmować przy niej spodnie
-Myślałem że pani kapitan widziała już gorsze rzeczy niż nagie męskie ciała-powiedział z rozbawioną miną, patrząc na wkurzoną Emilię.
Wyburczała coś pod nosem i, łapiąc swoje walizki, opuściła korytarz skrzydła gościnnego nie czekając na śmiejącego się towarzysza.
-No to jedziemy do Werdii-powiedział do obserwującego go czerwonymi ślepkami Mariusza- stolica Langwederii, najstarsze miasto na wschodzie Kontynentu i najbardziej zapuszczone. Wiesz że słyszałem, że robią tam najlepsze langwederskie wino ?
Szczur zrobił bobka, więc chyba niespecjalnie przejął się entuzjazmem Darrela. A może przejął się aż za bardzo ? Darrel wzruszył ramionami i ruszył za Emilią. 
````````````````````````
Zrezygnowałam jednak z wstawiania "co niedzielę" :) Postanowiłam, że rozdziały będą wstawiane co tydzień, bo czasami napiszę szybciej a czasami nie :p 

środa, 5 lutego 2014

Rozdział I. Życie na zamku.

lord Wirgard Hus

Zmierzchało już, kiedy Darrel przestąpił próg zamkowy. Oczywiście, jeśli progiem zamkowym można nazwać okno biura lorda Wirgarda położone na czwartym piętrze. Darrel wyznawał żelazną zasadę „zawsze lepiej oknem niż drzwiami” i często wprowadzał ją w życie. Mężczyzna wprost uwielbiał się wspinać, poza  tym nienawidził wystawiać się na widok publiczny- to czajenie się w cieniu uważał za największą przyjemność życia. Już dawno nagłe pojawianie się w niektórych miejscach Darrela nie dziwiło jego pracodawcy. Lord Wirgard był osobą którą rzadko można było czymś zdziwić.
Tak więc lord rozmawiał z jakimś młodym posłańcem (co Darrel wywnioskował po charakterystycznym żółto-czerwonym ubarwieniu szat kuriera) . Chłopak był wyraźnie poddenerwowany, i coś ciągle tłumaczył panu, który z widocznym trudem hamował gniew na posłańca.
-Kiedy ja mówię panie, było jak było…król sam powiedział…
-i Castor nic z tym nie zrobił ?-wysyczał lord patrząc świdrującymi oczami na przerażonego chłopaka
-Nnn-ie, chyba..a może zrobił ? Ni-e ! nnie wiem-kurier z przerażenia zaczął się jąkać
-Jesteś bezużyteczny- westchnął Wirgard-wynoś się.
-Aa-a co z o-d-dpowiedzią ?-Darrel zauważył że przez całą rozmowę nawet raz nie spojrzał na lorda
-Wynoś się.
Chłopak prawie wybiegł z gabinetu, przy okazji potykając się o próg. Darrel nie mógł wytrzymać i zaśmiał się cicho, gdy drzwi za posłańcem zamknęli strażnicy.
-Biedny chłopak-powiedział współczującym tonem-nie musiałeś tak bardzo go przerażać, panie.
Wirgard zignorował to, i zamoczywszy pióro w atramencie zaczął pisać coś na papierze. Darrel domyślił się, że była to odpowiedź, którą oczekiwał kurier.
-Od dawna tu jesteś ?
-Od jakiś pięciu minut.
-Słyszałeś wszystko ?
-Tylko końcówkę. Przekażesz wiadomość temu chłopakowi ?- Darrel spojrzał na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął przerażony posłaniec.
-Odpowiem Castorowi, ale nie przez tego durnia.
Darrel wiedział też, że nie przez niego. Spotkanie się Darrela z królem byłoby jednoznaczne z podpisaniem wyroku śmierci zarówno na siebie, jak i na Wirgarda. Dwadzieścia lat temu w Langwederii zapanował chaos, i główną winę zrzucono na inne rasy- przede wszystkim na edmonów jako iż ich najbardziej się bano. A strach rodzi nienawiść. Tak zaczęło się Wypędzenie-które właściwie powinno nazwać się Mordowaniem. Król wyznaczył ceny za każdą głowę  nie będącą ludzką głową. Panująca wówczas bieda na Kontynencie sprawiła, że za Langwederią poszły także inne państwa i rasy tam żyjące znalazły się na granicy wymarcia. Sam Darrel cudem przeżył, właśnie dzięki Wirgardowi z którym to zaczął współpracę w dniu w którym młody wówczas lord sprowadził go na zamek. Darrel, który był edmonem, w trakcie swoich misji spotykał inne  rasy żyjące w utajeniu w innych miastach. Ale nigdy nie spotkał innego edmona, mimo iż przez cały czas ich szukał. W końcu pogodził się z myślą, że jest prawdopodobnie jedynym żyjącym przedstawicielem swej rasy, którą tak zapamiętale tępiono. Była też jeszcze jedna osoba, ale Darrel starał się o niej nie myśleć. Szczególnie przed lordem, który wyraźnie orzekł iż żadnego innorasowca, prócz Darrela nie zamierzał tolerować.
-Misia zakończyła się powodzeniem ?-Wirgard przerwał rozmyślania Darrela
-Jeszcze nie.
Darrel zauważył że lord lekko uniósł brwi
-Nie ?
-Nie. Jutro wieśniaczka i dzieciaki zapadną na bardzo poważną chorobę, która jednak nie jest zaraźliwa. Oczywiście, nikt nie zauważy że była ona spowodowana jedzeniem. Za tydzień cała trójka będzie gryźć kwiatki od spodu, i nikt nawet nie będzie podejrzewać że nie była to śmierć naturalna.
Dla skrytobójcy najważniejsza była dyskrecja. Oczywiście Wirgard nigdy nie mówił, aby zlikwidować cel dyskretnie, ale Darrel „jawne zabójstwo”-z użyciem noża, łuku czy innych narzędzi, uważał za amatorszczyznę. I ściąganie niepotrzebnej uwagi w jego stronę.
-Ciekawy sposób-Wirgard zwinął list i przybił go Husowską pieczęcią-A jeśli ktoś zje te owoce ?
-Nie sądzę by to zrobił, panie. A nawet jeśli, to-Darrel uśmiechnął się pod nosem-strata jednego chłopa nie byłaby aż tak dotkliwa. I przyda wiarygodności tej „chorobie”, prawda ?
Lord Wirgard wstał, odsunął szufladę biurka po czym wyjął z niej mieszek złota i wręczył go Darrelowi
-Nie mam pojęcia na co ty to wydajesz-oznajmił sucho-ale umowa, to umowa, prawda ?
Darrel lekko pokłonił się przed swoim pracodawcą
-Tak jest.
-Możesz już odejść. I przy okazji zawołaj Tomasza. To mój jedyny kurier, ale przynajmniej nie wygląda jak osioł chodzący na dwóch nogach, w przeciwieństwie  do tamtego idioty.
Darrel znów się pokłonił i wyszedł z gabinetu. Żaden strażnik nie był zaskoczony tym nagłym pojawieniem się  edmona. Wszyscy na zamku znali tożsamość Darrela, ale nikt nie pisnął ani słowa. Przysięga wobec lorda, i świadomość że długo nie pożyliby gdyby wydali Darrela skutecznie trzymała im języki za zębami.
Poprosił jednego z wartowników o przekazanie wiadomości owemu Tomaszowi, po czym wyszedł na główny korytarz.
Mężczyzna zauważył, że za dwie godziny rozpocznie się pora kolacyjna. Zgodnie z tradycją kolację jedli wszyscy razem na zamku-od służek aż do pana domu. Darrel oficjalnie w zamku był doradcą, i czasami tę funkcję pełnił. Ale Wirgard rzadko potrzebowało doradcy, dlatego jego funkcja była jedynie umowna i stanowiła świetny pretekst do spotkań skrytobójcy z lordem.
Darrel chciał pójść do Kwasa, i pewnie zrobiłby to, gdyby nie śpiesząca się brązowowłosa postać na którą wpadł zaraz za zakrętem, i którą musiał podtrzymać, boby spadła ze schodów.
-Kapitan Emilio-oznajmił zdumiony. Widocznie za bardzo zamyślił się, bo najpewniej słyszałby kroki pani kapitan zanim na nią wpadł. Szczególnie że była ubrana w strój kapitana gwardii zamkowej, który był strojem ciężkim i hałaśliwym, ale w jakiś sposób pasował do ładnej twarzy Emilii.
-Darrel-oznajmiła lekko oszołomiona stłuczką- znów włazisz mi w drogę.
-Śmiem twierdzić, że to pani zawsze wchodzi mi w drogę-powiedział rozbawiony jej miną, która zawsze gdy go spotkała była zirytowana. Puścił ją widząc, że odzyskała stabilność.  Darrel miał równowagę we krwi, więc nawet się nie zakołysał.
Darrel zauważył, że podczas ich zderzenia upuściła jakiś zwój, więc podniósł ją i podał zezłoszczonej dziewczynie. Wyszarpnęła mu zwój z ręki i wsadziła za pasek spodni, po czym ruszyła przed siebie. Darrel, z braku innych zajęć postanowił pójść z nią.
-A więc wróciłeś z misji ? Prawie cię nie poznałam w tym kostiumie.
Skrytobójca zaśmiał się i zdjął słomiany kapelusz z głowy- prawie o nim zapomniał.
- Zdarzyło się coś ciekawego, kiedy mnie nie było ?-spytał zaciekawiony
Emilia zastanowiła się, nie przerywając marszu
-Mamy nowego zbrojmistrza, nazywa się  Logan, i jest obcokrajowcem. Wygląda na porządnego człowieka, ale na jak na mój gust jest trochę zbyt miły. A Kwas znowu podpalił laboratorium, i musi na razie zadomowić się w pokoju gościnnym.
-A co on znowu zrobił ?
-Kwas ciągle coś robi-pani kapitan się zaśmiała-tym razem próbował znaleźć odporne na ogień spodnie. Przy okazji, osmolił sobie nogi.
Darrel skrzywił się. Nogi alchemika i bez tego wyglądały okropnie, co Darrel często miał okazję zaobserwować jako iż Kwas ciągle nosił przykrótką togę, sięgającą mu co najwyżej do kolan.
 -To mieszka teraz w pokoju gościnnym ?-Darrel nie zdziwił się. Kwas uwielbiał eksperymenty, pomimo tego że miał on już sześćdziesiąt lat i powinien się  unormować.
Kwas zawsze mieszkał i spał w swoim laboratorium, na materacu. Samo laboratorium przylegało do Sali Audiencyjnej, najważniejszego miejsca na zamku, jako iż alchemik był także medykiem co sprawiało, że jego obecność blisko lordowskiego tronu była obowiązkowa.
-Mieszka, ale na krótko. Ciągle zrzędzi na przeciągi w tym pokoju. Sąsiaduje z lady Claudią, co ją też denerwuje .
-Kwas ciągle coś wysadza ?
Emilia zaśmiała się.
-Właśnie.
Zostawił panią kapitan przed wyjściem na dziedziniec i poszedł do swojego pokoju. Pokój Darrela mieścił się na samym końcu korytarza w sekcji gościnnej i z pozoru nie wyróżniał się niczym-kamienne ściany, dywan, okno, zwykłe dwuosobowe  łoże z baldachimem, kominek, komoda, lustro i szafa. Jednak Darrel w wieku dziesięciu lat odkrył powód, dlaczego lordowi tak zależało na umieszczeniu go w tym, a nie innym pokoju-znajdowały się tu tajne przejścia, niewidoczne dla oka. Pierwsze które odkrył odblokowywało się poprzez przekrzywienie  obrazu wiszącego na ścianie w prawą stronę i prowadziło do zagraconego pokoju, który kiedyś prawdopodobnie służył za składownię bo ciągle walały się po niej stare papiery, zardzewiałe zbroje i zniszczone meble. Prawdopodobnie podczas któregoś z remontów zamku, zamurowano drzwi do składowni i tak już zostało. Dziesięcioletni wówczas Darrel bojąc się spać w swoim łóżku, zaczął tam sypiać aż do momentu w którym został obudzony przez stadko szczurów, które zadomowiły się w tym miejscu.
Pokój Darrela

Darrel westchnął i wszedł do łazienki. Każdy pokój gościnny miał łazienkę, a jego była wyjątkowo ciasna i brzydka. Zmył farbę z włosów i twarzy, oraz wypłukał zęby tak, że powróciły do swojego naturalnego, białego koloru. Potem przebrał się w swój zwyczajowy strój skórzany. Przy okazji musiał powyciągać wszystkie bronie poukrywane w chłopskim stroju, po czym wsadził wszystko do jakiegoś ręcznika wiszącego na wieszaku i wyszedł z łazienki. Otworzył przejście prowadzące do składowni. Zmieniła się przez te wszystkie lata-mimo że ciągle była pozawalana, Darrel od czasu do czasu sprzątał ją, dzięki czemu nie było na niej grubej warstwy kurzu. Biurko też było wysprzątane, no i nie było już ciemno, bo Darrel przeszmuglował tu lampę oliwną która oświetlała pomieszczenie. Gdy uczył się sztuki trucicielstwa od Kwasa, jego królikami doświadczalnymi były szczury co prawie doprowadziło do ich wyginięcia. W końcu odkrył gniazdo szczurów i wybił wszystkie, prócz jakiegoś szczurzego niemowlęcia które pomimo bycia niesamowicie brzydkim, jego zachwyciło. Darrel wychował i wytresował szczura, dając mu na imię Mariusz po kucharzu który go przypominał. Szczur był jego posłańcem, i przenosił różne rzeczy do miejsc które wskazywał mu Darrel. Mariusz zawsze pokazywał się w nocy, dlatego też mężczyzna nie robił sobie nadziei na spotkanie pupilka teraz.
Otworzył szafę, i poodkładał wszystkie bronie na swoje miejsca, przy okazji dokonując kontroli amunicji. Trucizny mu się prawie skończyły, a strzał do łuku prawie nie było widać. W końcu wsadził w but ulubiony sztylet i opuścił pomieszczenie.
Ruszył do Kwasa z zamiarem uzupełnienia mikstur. Jak przypuszczał stary alchemik znów siedział w swoim  pokoju. Ale nie siedział, jak zauważył Darrel, tylko spał. Chrapał tak głośno, że Darrel nie dziwił się wściekłości Claudii, mimo że za nią nie przepadał. Podszedł do alchemika i szturchnął go lekko.
-Kwas, podnoś dupę z krzesła-szturchnął znowu alchemika, który szybko się obudził. To była jedna z zalet medyka-potrafił w sekundę się obudzić. I ku irytacji Darrela w sekundę znów zasnąć, co właśnie przed chwilą zademonstrował.
Zostawił śpiącego Kwasa w spokoju i podszedł do jego szafek ze składnikami, po czym odblokował ukrytą półkę. To była półka na wszelkiego rodzaju trucizny, środki odurzające i inne mikstury potrzebne mu w jego misjach. Zabrał trochę i przelał do fiolek przymocowanych do wnętrza jego płaszcza. Fiolki były z lekkiego żelaza, więc nie było ryzyka że się stłuczą.
Darrel zamknął szafkę i wyszedł z pokoju śpiącego alchemika. Za pół godziny zacznie się kolacja. Jako iż Darrel nie przepadał za chodzeniem po korytarzach (gdzie mało osób go lubiło, i większość służących się go bała) zwykle podróżował po belkach podtrzymujących strop, a były one w każdym, nawet w najmniejszym pokoju na zamku.
Darrel wziął rozbieg, ignorując wytrzeszczającą oczy pokojówkę,  odbił się od ściany złapał się za belki i wgramolił na nie. Lubił tędy chodzić-nikt go nie widział (w zamku nie było żyrandoli, dzięki czemu góra była zawsze ciemna i nieoświetlona), wszędzie mógł się dostać, no i posłuchać ciekawych rzeczy.

Właśnie, zmęczony długą jazdą, postanowił uciąć sobie drzemkę nad Salą Audiencyjną, gdzie się znajdował, kiedy przeszkodził mu w tym lord Wirgard wchodząc do pokoju z dwiema innymi osobami. Darrel nigdy nie ingerował w sprawy polityczne lorda, wiedząc że to wykracza daleko poza jego obowiązki i już chciał się wynieść kiedy coś kazało mu się zatrzymać. Przyjrzał się obecnym. Były to dwie osoby-kobieta w stroju krainy Lustra, i mężczyzna ubrany całkowicie na czarno, z kapturem zasłaniającym twarz.
-Jak udała wam się podróż?-spytał lord Wirgard, zdejmując rękawice i siadając przy okrągłym stole. Kobieta i mężczyzna siedli po jego obu stronach.- Przyznam się, że zakoczyła mnie wiadomość o waszym nagłym przyjeździe tutaj.
- Była udana. Na początku było okropnie gorąco, ale już się przyzwyczailiśmy do tego klimatu-kobieta miała lekko syczący głos. Darrel stwierdził, że wygląda na jakieś trzydzieści lat.
-Niech się panna nie martwi, dopilnuję żeby w waszych pokojach została utrzymana stosowna temperatura powietrza.
Darrel znał ten przyjazny ton Wirgarda. Używał go wobec każdego, chcąc wywrzeć na nim dobre wrażenie.
-Nie trzeba-kobieta uśmiechnęła się przymilnie-nie zatrzymamy się na noc.
Zakapturzony mężczyzna ciągle się nie odzywał.
-Twój przyjaciel nie jest, jak na dyplomatę, rozmowny- zauważył lord-czy coś mu dolega ?
-Fransis nie lubi mówić. Jest raczej w formie ochrony-zaszczebiotała kobieta.  Wstała okrążając lorda, i stanęła za jego plecami-prawda, Fransisie ?
Mężczyzna skinął głową.
Darrel nagle zauważył lekki ruch przy rękawicy Fransisa. Niedostrzegalny dla nikogo innego. Sam nie wiedząc, co robi wyjął sztylet i ze wzmożoną ostrożnością przyglądał się gościom.
-Czy mogę prosić o zajęcie miejsca ? Nie lubię gdy ktoś mówi do mnie stojąc za moimi plecami.
Oho, Wirgarda zaczęli denerwować owi goście. Darrel pokręcił z rozbawieniem głową.
Nagle Darrel poczuł to bardzo wyraźnie. Nie był to wiatr, ale coś owiało mu twarz. Mężczyzna tylko raz czuł coś podobnego, i zwiastowało to kłopoty. Magia.
-Obawiam się, Wirgardzie, że niedługo nikt do ciebie nic nie powie-z tymi słowami uniosła nóż, który nagle zmaterializował się w jej ręce. W tym samym momencie Fransis, machając dziwnie rękami, stworzył coś co oględnie można było nazwać przezroczystymi drzwiami.
Darrel nie czekał. Strażnicy zaingerowaliby za późno, więc wziął szybki zamach swoim jedynym sztyletem i posłał go prosto w czoło zaskoczonej kobiety. Padła na ziemię. Darrel w tym samym czasie zeskoczył z belki na maga i, łapiąc czarodzieja za szyję , skutecznie przydusił go do ziemi. Słyszał że jeśli czarodzieje nie będą mogli ruszać rękoma, to nic nie zdziałają więc unieruchomił mu też ręce. Szarpał się trochę, ale dał sobie spokój. Drzwi stworzone przez Fransisa rozpłynęły się w powietrzu.
Strażnicy dopiero teraz dobiegli do lorda Wirgarda, który był lekko zaskoczony i solidnie wściekły. Z całej siły kopnął wytrzeszczoną ze zdziwienia twarz martwej kobiety, po czym podszedł do szarpiącego się maga.
Pstryknął na strażników, którzy podnieśli go z ziemi zaraz po tym jak Darrel z niego zszedł, i powiązali mu ręce i usta sznurem. Musieli przy tym odchylić kaptur, i oczom Darrela ukazała się twarz ludzka z białymi oczodołami, bez ust i nosa. Nie stanowiło to przyjemnego widoku.
-Zabrać go do celi-zarządził wściekły lord-zaraz tam przyjdę.
Darrel skrzywił się , i podczas gdy strażnicy ciągnęli szarpiącego się więźnia do drzwi piwnicznych,  odzyskał swój sztylet z czoła kobiety i wytarł go o jej ubrania. Nóż który trzymała w ręce też znikł. Darrel domyślił się iż był on częścią jakiegoś zaklęcia.
-Czy kazałem ci, żebyś tu przyszedł ?-Wywarczał w stronę Darrela
-Nie, panie-Darrel się pochylił-siedziałem tutaj, kiedy tu weszliście, wasza lordowska mość. Miałem wyjść, ale wydali mi się podejrzani, więc zostałem.
Wirgard patrzył przez chwilę z wściekłością na skrytobójcę, po czym machnął rękoma i odwróciwszy się bez słowa opuścił pomieszczenie.
Darrel nie spodziewał się podziękowań. Nie przepadał za swoim pracodawcą, ale dzięki niemu wciąż żył, więc wywiązywał się ze swoich obowiązków. Śmierć Wirgarda to byłaby też śmierć Darrela. Najstarsza córka lorda, Claudia, nie cierpiała Darrela i ze wzajemnością, i nie potrzebowała skrytobójcy tak więc Darrel szybko straciłby i dach nad głową, i pracę co wiązałoby się ze śmiercią-albo głodową, albo z rąk żołnierzy. Oczywiście mógłby ukryć się u któregoś z jego znajomych, ale nie na zawsze. Skrytobójca miał swój honor, i wolałby zginąć niż żyć jako ciężar i gęba do wykarmienia.
Darrel wyszedł z Sali, i poprosił służącą o posprzątanie tam. Skinęła głową wystraszona, i pobiegła w tym kierunku. Darrel współczuj jej tego co tam znajdzie, ale (z tego co pamiętał) na zamku sprzątało się gorsze rzeczy. Przypomniał sobie nagle o kolacji, która ciągnęła się już jakieś dwadzieścia minut i ruszył do Sali Jadalnej.
Wszedł tam, jak gdyby nigdy nic( czym najwyraźniej zdenerwował członków rodziny Husów), i przeprosił za spóźnienie. Darrel przypomniał sobie że jakiś kodeks dworzański mówił że lepiej w ogóle nie przychodzić jeśli się jest tak bardzo spóźnionym, i nie zajmuje się wysokiej pozycji, ale nie dbał o to.
Zajął swoje zwyczajowe miejsce, pomiędzy Emilią (która rozmawiała z siedzącym naprzeciwko sir Victorem, kuzynem lady Anny, i zignorowała przyjście Darrela), a złotowłosym, piegowatym młodzieńcem, prawdopodobnie nowym zbrojmistrzem Wirgarda. Poprzedni zmarł na „chorobę” (Albo raczej na truciznę, ale taki los czekał szpiegów na zamku lorda). Najwidoczniej ów Logan przybył w czasie jego nieobecności, bo nie mieli okazji się poznać. Zauważył że lorda Wirdegarda nie ma na sali, co go niespecjalnie zdziwiło.
Kwas, siedzący naprzeciwko, wyraźnie ucieszył się z obecności Darrela
-Darrel ! Wróciłeś już ?
-Jakieś trzy godziny temu-westchnął Darrel
-To czemu mnie nie odwiedziłeś ?-Wydawał się trochę obrażony. Darrel zauważył że zbrojmistrz z ciekawością przysłuchuje się rozmowie.
-Próbowałem cię obudzić, ale się nie dałeś. Przy okazji, strasznie chrapiesz.
Kwas chciał coś odpowiedzieć, ale łyżka upadła na ziemię więc schylił się żeby ją podnieść.
-Chyba nie mieliśmy okazji się poznać-zagadnął go w tym czasie Logan-jestem Logan Nenmery, nowy zbrojmistrz i architekt lordowski. A pan jest doradcą, sir Darrelem…?
-Darrelem Landers. Bez „sir”-uśmiechnął się uprzejmie do Logana, który odpowiedział tym samym. Darrel nie wyczuwał w nim fałszu. Ani też niechęci wobec niego. Prawdopodobnie nikt mu jeszcze nie powiedział czym zajmuje się Darrel, ani kim jest. Wiedział że służący boją się nawet o nim rozmawiać, a co dopiero go obmawiać. Pewnie myślą że Darrel podrzyna gardło każdej osobie, która wypowie o nim choć jedno złe słowo.
-I jak się podoba zamek, Loganie?
-W środku jest bardzo ciepły, ale na zewnątrz jest strasznie ponury. Szczególnie jeśli patrzy się na niego z miasteczka. Wygląda wtedy jak siedziba rodu wampirów.
Darrel zaśmiał się i napił się wina
-Fakt, mogliby go choć trochę rozweselić. Co myślisz o pomalowaniu ścian na tęczowo ?
Logan przewrócił oczami.
-To ja już wolę tak jak jest teraz-zaśmiał się-Może tylko mi się wydaje, w końcu przyjechałem tu stosunkowo niedawno i się nie oswoiłem z klimatem Langwederii. W Palmedilium nic nie budują z kamienia, wszystko jest szklane- wzruszył ramionami i ugryzł kurczaka. W tym czasie Kwas w końcu wylazł spod stołu. Darrel nawet nie pytał co Kwas tam robił, pewnie odkrył jakiś interesujący wzorek na wewnętrznej stronie ławy.
-Widzę że już się poznaliście-powiedział wesoło Kwas-Logan jest w twoim wieku, Darrel, możecie się zaprzyjaźnić, prawda ?-miał taką minę, jakby przed chwilą podarował Darrelowi wyjątkowo pyszny kawałek czekolady.
-Nie uważasz że jestem trochę za stary na to, żebyś szukał mi przyjaciół, Kwas ?
-Synku, każdy czasem potrzebuje  wsparcia jakim jest przyjaciel-zawyrokował medyk mądrzącym się głosem.
-On jest twoim ojcem ?-Spytał zszokowany zbrojmistrz-Nawet nie jesteście podobni.
-Bo nie jest moim ojcem-oznajmił zirytowany Darrel-po prostu jest dziwny.
-Ja cię wychowałem, więc mogę nazywać cię synem, knypku-zawołał rozeźlony  alchemik
-Przestańcie się drzeć, ludzie na was patrzą-wysyczała w ich stronę Emilia
-Następna niewdzięcznica !-tym razem do niej doczepił się Kwas-kiedy ostatnio powiedziałaś do mnie „tato” ? Ja cię tu na zamku wychowałem, oswoiłem…
-Miałam ojca i pamiętam go bardzo dobrze-oznajmiła chłodno Emilia-a na zamku mieszkam od szesnastego roku życia, więc trochę za późno na tatusiowanie, Kwas
-No nie wierzę !-zawołał-i jeszcze mi się wypiera ! Naprawdę, zero szacunku do ojca nie masz…
Darrel zignorował kłótnię Emilii z Kwasem i zwrócił się w stronę zbrojmistrza
-A więc będziesz wyrabiał dla mnie bronie ?-Spytał Logana, który z ciekawością przyglądał się kłótni.
-Tak jest. Szczegóły dostałem od pana lorda Wirgarda. Ale po co, jeśli mogę pana zapytać, doradcy są tak różnorodne bronie ? –Darrel zauważył że Logan chyba za cechę nadrzędną postawił sobie uprzejmość, bo nie robił nic nieuprzejmie-nawet pił z uprzejmością.
-Czasami słowa nie wystarczają, i wtedy trzeba użyć mocniejszych środków-zainsynuował Darrel
-Aa, czyli do obrony ? Praca doradcy musi być ciężka. Szczególnie jeśli podróżuje się tyle co pan.
Widocznie nie złapał aluzji.
-Nie mów do mnie „pan”. Jestem Darrel.
Zbrojmistrz patrzył na niego chwilę. Pewnie uważał, że jeśli jest on doradcą to trzeba go obsypywać tytułami. A to było krępujące.
-Darrel-powiedział przyjaźnie. Widocznie polubił Darrela.
W tym samym momencie ktoś szturchnął go w plecy. Darrel odwrócił i ze zdziwieniem spostrzegł że był to najmłodszy syn lorda, Edmund. Wyglądał na bardzo dumnego z siebie.
-W końcu mi się udało-oznajmił radośnie
-Co ci się udało ?-Spytał z rozbawieniem Darrel. Edmund był jedynym członkiem rodu Husów, którego Darrel lubił. Cała reszta, według niego, była bandą rozpieszczonych gówniarzy. Pewnie i Edmund byłby taki, gdyby pewnego razu Darrel nie ocalił mu życia, szybko wyciągając go spod nadjeżdżających kół powozowych. Od tego czasu Edmund traktował skrytobójcę jak swojego mistrza, i ideał godny naśladowania.
-W końcu się do ciebie podkraść i cię zaskoczyć-oznajmił z dumą, tak jakby właśnie został mianowany nowym królem Langwederii.
-Dobra, udało ci się-przyznał mu rację Darrel-ale drugi raz już mnie nie zaskoczysz.
-Zaskoczę !
-Przekonamy się- Kątem oka zauważył że lady Anna przygląda się synowi i Darrelowi ze źle ukrywaną złością. Widocznie  nie życzyła sobie, żeby jej syn rozmawiał ze skrytobójcą.
-I mam dla ciebie to-oznajmił konspiracyjnym tonem siedmiolatek i wetknął mu w rękę zwinięty liścik. Darrel podziękował mu, i rozwinął liścik tak, żeby nikt prócz niego go nie przeczytał
Przyjdź do gabinetu. Natychmiast.
                         Lord Wirgard Hus.
Darrel uniósł brwi i wstawszy, pożegnał się ze wszystkimi. Wyszedł, zmierzając do gabinetu lorda. Ciekawy był, co tym razem przygotował dla niego Wirgard.


`````````````````````````````
Jak widzicie nowy rozdział opublikowałam wcześniej, bo w niedzielę prawdopodobnie nie będę miała czasu :) So, enjoy ! :]

niedziela, 2 lutego 2014

Prolog


W samo południe upalnego lata na targu wiejskim jest niewiele ludzi. Obywatele Langwederii już dawno nauczyli się, że w tak upalne dni jak ten lepiej w ogóle nie wychylać się z domów. Oczywiście robili to tylko ci, którzy mogli sobie na to pozwolić. Chłopstwo które nie zdążyło zebrać całej wymaganej daniny ciągle przebywało na polach oddalonych o jakiś kilometr od wioski i w pośpiechu nadrabiało zaległości. Lord panujący nad krainą Husów, Wirgard, konsekwentnie ściągał podatki od swoich lenników. W tym roku, z okazji dziesięciolecia Wypędzenia danina była obniżona prawie o 20%, co sprawiło iż chłopstwo choć trochę mogło odetchnąć od nieustannej harówy. Zwłaszcza chłopstwo Wirgarda.
Tak więc plac wiejski jest prawie pusty, jeśli nie liczyć paru leżących w cieniu i oddychających ciężko psów, i starego mężczyzny pilnującego wiejskiego kramu. Darrel naciągnął słomiany kapelusz mocniej na twarz i podszedł do starego. Mimo że Darrel lubił przebieranki, jakoś zawsze lepiej było mu się wpasować w rolę nieznajomego szlachcica niż chłopa. W ogóle chłopa nie przypominał-był wysoki i wysmukły, oraz dziwnie blady, co dawało ciekawy kontrast z jego kruczoczarnymi włosami. Dlatego na takie wyprawy musiał zmieniać w sobie praktycznie wszystko-smarować skórę jakąś mazią otrzymaną by wyglądała na bardziej opaloną, układać włosy tak, by optycznie łagodziły jego kości policzkowe i smarować zęby żółcią, tak by wyglądały jak zęby typowego wieśniaka. 
Przystanął przy, przyglądającym mu się podejrzliwie, dziadzie
-Dobry-zaczął, stylizując swój głos na gwarę wiejską- Szukam domu panny Frycji. Gdzie ona ?
Chłop, zamiast odpowiedzieć, zerwał ździebło trawy rosnącej koło stoiska i, wysadziwszy je sobie w usta, zaczął żuć, nie przestając obserwować Darrela.
-Matuś powiadoła, że tu una mieszka. Brat jej jestem, Jan mi na imię.
Chłop splunął na ziemię
-Ano, powiadała że ma jakiegoś brata we Sonkowie. Tylko że jej nigdy żodyn ze znajomków nie odwiedzał nigdy.
Darrel zaśmiał się, prostackim według niego, śmiechem po czym ciężko siadł koło starego.
-No widzisz sam, panie, familija ma kłopoty. Siostra zeszła na tamten świat niedawno i pogrzeba trzeba zrobić. Matka niedołężna a ojca ni ma. Chociaż una żeby na pogrzebie była-przy ostatnich słowach westchnął ciężko, dbając o to, by jego głos był wystarczająco zmartwiony.
-Ano, ciężka to sprawa jest-powiedział chłop nabierając najwidoczniej dla niego zaufania-Pierwsze jak cie zobaczyłem, to żem myślał że jej uciekły chłop jesteś. Wisz o tym ? Miała być żeniacka, ale tamten zwioł- Zastanowił się chwilę-Ale jej w domu ni ma. Na polu w pocie czoła tyra. Sama jedna, bo jej się dziatki pochorowały.
Darrel podrapał się po karku, udając że się zastanawia, po czym spojrzał na chłopa. Starał się nadać swojej twarzy jak najbardziej szczery i prosty wygląd.
-A pokazałbyś drogę do chałupy ? Skwar  taki, że hej a napiłbym się czego i kuzynostwo poodwiedzał.
-Pewno-chłop był już całkowicie przekonany, więc nawet się nie zastanawiał. Darrel nie był tym zaskoczony. Umiejętność rozmów i „naginania prawdy” miał opanowane do perfekcji, więc tak zwyczajna rozmowa nie mogła nie pójść dobrze. Stary wytłumaczył mu pokrótce drogę do domu owej Frycji, i Darrel też się tam udał, żegnając się wesoło z chłopem. Ciekawiła go owa Frycja. Dlaczego jego celem była chłopka ? W dodatku najwidoczniej nie wyróżniająca się niczym, prócz niedoszłego małżonka. Mógł wypytać o to, kim jest ojciec dzieci Frycji, ale nie chciał marnować więcej czasu na rozmowę ze straganiarzem, zwłaszcza iż owa informacja nie była mu do niczego potrzebna.
Mężczyzna stanął w cieniu jakiejś chaty, i zmierzył dom celu taksującym spojrzeniem. Nie było w nim nic wyjątkowego- słomiany dach, kamienne ściany, brak okien. Zwykły dom najniższych warstw społecznych. Leżał na granicy wioski, co jeszcze ułatwiało mu zadanie-ucieczka stamtąd będzie dziecinnie łatwa. Problemem był jednak samo dostanie się do chaty niezauważonym, gdyż miała tylko jedne drzwi, a domy takie jak te nie posiadały więcej niż dwa pomieszczenia. Zgadywał że dzieci, które się w środku najpewniej siedzą w tym głównym pokoju-w takie upały nikt  nie chciałby się gnieździć w małym i dusznym pomieszczeniu.
W końcu postanowił pójść najprostszą drogą i stanąwszy przy drzwiach, delikatnie je uchylił. Nie słyszał rozmów, a jedynie miarowe oddechy-najpewniej chorzy spali. Darrel wślizgnął się do środka i cicho zamknął drzwi za sobą, po czym, uważając na to by poruszać się jak najciszej (a Darrel nigdy, nawet w czasie uciążliwego biegu nie hałasował) podszedł do ich skrzyń z nagromadzonym jedzeniem. Widział wyraźnie różnice pomiędzy stertą warzyw i owoców przeznaczonych na daninę, a oddzielną kupą jedzenia które zostawili sobie. Widocznie Frycja wybierała dla siebie tylko najzdrowsze i największe kawałki, a całą resztę dawała poborcom podatkowym.
Wyjął z rękawa strzykawkę i fiolkę. Oj Frycjo, twoje zdrowe owoce obrócą się przeciwko tobie-powiedział sam do siebie. Nabrał w strzykawkę zieloną wodę z fiolki i zaczął pracę. Do każdego, nawet najmniejszego owocu którego Frycja zostawiła dla siebie wstrzykiwał małą ilość płynu. Spokojnie. Miarowo. Nie bał się, że ktoś go zastanie. Miał słuch tak niezwykle wyczulony, iż słyszał nawet najlżejszy podmuch wiatru. Potem podszedł do rozklekotanej szafy z jedzeniem i powtórzył ową czynność cierpliwie aplikując substancję w żywność. Kiedy skończył najciszej jak umiał zamknął szafkę i cicho westchnął. Mimo że jego „zawód” wymagał nieustannej ostrożności, to czasami mógł pozwolić sobie na chwile odprężenia. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym złapał butlę z wodą (której nie dotykał strzykawką) i, jako iż suszyło go pragnienie, napił się.
Darrel odszedł od szafek. Już miał wychodzić, gdy jego uwagę z nieznajomych powodów przykuły dzieci. Zaintrygowany, podszedł do śpiącej trójki i popatrzył na nie. Dwie dziewczynki były do siebie podobne tak bardzo, że wyglądały jak bliźniaczki. Ale patrząc na najmłodszego chłopca, być może czteroletniego, Darrel zrozumiał powód swojej misji. Wirgardzie, ty stary draniu-pomyślał-nawet dla wnuka nie masz litości. Darrel skrzywił się. Chłopiec wyglądał tak samo jak cała rodzina Husów, i prawdopodobnie był bękartem najstarszego syna lorda, Dominika. Patrząc na to dziecko, mężczyzna stwierdził że nawet gdyby chciał go ocalić, wszędzie poznaliby charakterystyczny wygląd Husów i nie dałoby rady go gdziekolwiek ukryć. Zresztą, jestem zabójcą nie niańką-skarcił się w myślach-i tak mam już wystarczająco rzeczy na głowie. Stłumił odruch litości i, najciszej jak potrafił, wyszedł z domu.
Teraz musiał znaleźć dom poborcy, i „poprosić” o przysługę. Naturalnie, nikt normalny nie przepraszał przystawiając ostrze do szyi delikwenta. Ale kto powiedział, że Darrel jest normalny ?  Z doświadczenia wiedział, że groźba jest lepsza niż łapówka. Ludzie, którzy przyjmują łapówkę zaczynają prosić o więcej, i więcej aż trzeba ich „uciszyć”. A groźby zamykają usta bez niepotrzebnego przelewania krwi.
Przypomniał sobie starca który pilnował straganu, i zawrócił na rynek. Najwidoczniej stary z nikim nie rozmawiał, ale Darrel był pewien że nie utrzyma języka za zębami. Ludzie na wsi już tak mają.
Przystanął w cieniu, tak żeby nikt go nie dostrzegł i wyjął z buta mini-kuszę. Tę kuszę zaprojektował dla niego Kwas. Stary alchemik, z sześćdziesiątką na karku był jednym z jego najlepszych przyjaciół na zamku, i mimo że  czasami miał irytujący zwyczaj pouczania wszystkich i zasypiania w niespodziewanych momentach to Darrel lubił Kwasa. Pamiętał, że kiedy trafił na zamek w wieku dziesięciu lat to był on jedyną osobą która okazywała mu życzliwość i martwiła się o niego.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni małe igiełki, i jedną z nich namoczył w truciźnie, którą miał przymocowaną do pasa. Załadował igiełkę w kuszy, uważając żeby jej nie dotknąć i wycelował w szyję chłopa, po czym zwolnił spust.
Chłop zasyczał i klepnął się w szyję, najwidoczniej myśląc, że to owad go ukąsił. Darrel wstał i ostrożnie zaczął oddalać się od rynku. Chłop za jakieś pół minuty zacznie czuć się słabo. Po dwóch minutach będzie leżał martwy. Zapewne zdąży krzyknąć i wywabić ludzi z mieszkania, ale Darrel wątpił by ktokolwiek sądził iż dziada zabito. Jest upał. Stary nie był pierwszej młodości. Na dodatek siedział w osłonecznionym miejscu, wystawiony na promienie . Jego serce nie wytrzymało. Zawał. No cóż, zdarza się.
Mężczyzna wyszedł z wioski, dbając by na nikogo nie natrafić po drodze. Nie było to zresztą trudne. Gdy oddalił się od wsi, zszedł z drogi w pobliski lasek i poszedł do jeziorka. W lesie był cień, a nad jeziorkiem było przyjemnie chłodno, więc było to idealne miejsce postoju konia.
Wierzchowiec Darrela, Egzekutor, stał przywiązany do pnia drzewa i ze stoickim spokojem pił wodę z jeziora. Zwierzę miało wyjątkowe umaszczenie-było całkowicie czarne, zaś grzywę i ogon miało srebrne, co sprawiało że wyglądał jak zmora z koszmaru. Darrel był też jedyną osobą która mogła podejść do konia bez ryzyka kopnięcia w brzuch czy stratowania co, nie wiedzieć czemu, mężczyznę rozczulało.
Podszedł do konia i odwiązał go od drzewa, po czym pogłaskał go po pysku. Zwierzę parsknęło i szturchnęło go łbem. Darrel zaśmiał się i wsiadł na wierzchowca, po czym skierował go w stronę wyjścia z lasku. Egzekutor zarzucił łbem i podążył za wskazówkami pana. Wyjeżdżając na drogę stwierdził, że na niebie zaczęły gromadzić się chmury. I dobrze. Zmyją ślady końskich kopyt.
***
Poborca podatkowy siedział plecami do okna i coś zawzięcie gryzmolił w swojej księdze rachunkowej. Z tego co Darrel słyszał, ów mężczyzna miał na imię Hubert i był skąpym i wrednym urzędnikiem. Coś jednak Darrelowi mówiło że jest to człowiek ceniący sobie własne życie i finanse wyżej niż wszystko inne. Służbę wartowniczą też miał nienajlepszą, co zauważył wchodząc po murze do okna gabinetu poborcy.
Darrel wyciągnął cicho sztylet zza paska i najciszej jak umiał podszedł do mężczyzny, po czym delikatnie podstawił mu ostrze pod gardło, jednocześnie zakrywając mu usta dłonią.
Poborca sapnął i zaczął się w przerażeniu lekko się szarpać, co zirytowało Darrela. Mężczyzna nachylił się mu do ucha i cicho wyszeptał
-Cśś. Nie chcemy by komuś stała się krzywda, prawda Hubercie ?-Mocniej przycisnął ostrze do gardła ofiary.
Urzędnik zesztywniał i zamilkł.
-Brawo-pochwalił go Darrel-teraz posłuchaj. Jutro masz odebrać daninę z wioski Senu. Jest tam pewna rodzina, trójka dzieci i samotna matka. Zabierz tylko to, co należy zabrać i nie ruszaj nic poza tym-powoli cedził słowa, dbając o to by Hubert zrozumiał wszystko-oddziel owoce owej rodziny od reszty i pozostaw w kufrze na brzegu Brytu, koło twojego domu. Dobrze pamiętam jakie owoce znajdowały się w skrzyni i ile ich było. Spotkamy się tam o trzeciej w nocy i wysypiemy wszystko do rzeki. Jeśli mnie oszukasz, albo nie stawisz się na miejscu, to nie owoce, tylko twoje zwłoki będą pływać w rzece. Zrozumiałeś ?
Lekko odsunął sztylet od gardła, dając mu przestrzeń wystarczającą do skinienia głową. Skinął. Darrel zauważył że czoło poborcy jest mokre od potu. Z uśmiechem satysfakcji puścił nieszczęśnika  który padł na kolana, i schował sztylet za pasek.
Darrel zdjął kapelusz z głowy i zaczął się wachlować.
-Wiesz, Hubercie, nie wyjdziesz na tym źle-rzekł pocieszającym tonem-zapłacę ci za stracony towar, i to całkiem dobrze. Nie martw się.
Poborca spojrzał najpierw lekko na Darrela, a potem gwałtownie. Wytrzeszczył oczy
-Niemożliwe-Wyszeptał zduszonym głosem-ty nie jesteś człowiekiem !
Darrel uśmiechnął się wesoło do urzędnika
-Brawo za dedukcję, Hubercie. Domyśliłeś się po żółtych oczach czy ostrych zębach? Jestem pod wrażeniem.
Urzędnik jęknął cicho.
-A jeśli komukolwiek piśniesz choć słowo…-zaczął Darrel przeciągłym tonem
-Wiem-wyjąkał cicho poborca- nie powiem
-Bystrzak-Pochwalił go Darrel i podszedł do okna-do zobaczenia !-pożegnał się  wesoło i mrugnął do oniemiałego człowieka, po czym wyszedł przez okno i wylądował w krzakach. Dawno nauczył się skakać z bardzo dużych wysokości. Była to bardzo przydatna umiejętność. No i robiła wrażenie.
-Czas wracać do domu-szepnął sam do siebie i poszedł po konia, którego tym razem ulokował w zniszczonym budynku gospodarczym z dala od drogi -Jak myślisz, Egzekutorze, lord będzie zadowolony ?
Koń skinął głową.
-Masz rację-powiedział z rozbawieniem-Wirgard zawsze jest zadowolony.
-Chociaż raz mógłby mnie pochwalić-burknął marudnym tonem do Egzekutora.
Zwierzę zaparskało.  Darrel odniósł wrażenie że się śmieje.
-Czasami wydaje mi się że mnie rozumiesz…
Darrel wskoczył na grzbiet wierzchowca i skierował go w stronę zamku
-…Ale patrzę na ciebie, i przypominam sobie że jesteś tylko zwykłym koniem.

Mężczyzna popędził wierzchowca i ruszyli oboje kamienistym traktem, nie zważając na rozpoczynającą się burzę oraz rzęsisty deszcz moczący zarówno jeźdźca jak i, wyraźnie obrażonego, konia.