sobota, 1 marca 2014

Rozdział IV. Wspomnienia.

Ulotne dni

Biegł z Soe i Raissonem po łące kwitnących mleczy. Przyglądał im się roześmiany ludzki strażnik, Tobias. Mały Darrel zna tylko trzech ludzi- sklepikarkę Klarę, starego strażnika, Tobiasa i tego brązowowłosego, ładnie ubranego chłopca któremu pomógł się schować gdy był w dużym lesie. Chłopiec łapie motylka i wręcza go Soe. Jest ładny i żółty, trzepocze w jej ręce. Dziewczynka ładnie się śmieje, i dziękuje mu. Darrel bardzo kocha Soe. Codziennie kłócą się z Raissonem (kiedy Soe nie widzi) kto się z nią ożeni. Darrel zawsze przegrywa, bo Raisson jest od niego silniejszy. Ale nie szybszy. Darrel cieszy się, bo wie że on się lepiej od Raissona wspina, szybciej biega no i nikt go nigdy nie znajduje, gdy się bawią w chowanego. Dlatego Darrel uważa, że ma duże szanse na ślub z Soe, a Raisson nie, bo jest zbyt głupi. Ale Darrel lubi Raissona, a Raisson lubi Darrela. Właśnie teraz cała trójka siada na brzegu łąki, pod domem jakichś edmonów. Podchodzi do nich ten człowiek, Tobias.
-Co tam, maluchy ?-Zagaduje, a Soe pokazuje mu swojego motylka. Zdążyła już go nazwać Cytrynek. Cytrynek nagle ucieka, a mały Darrel ,szybciej od tego żółwia Raissona, podskakuje i łapie znowu zwierzaczka przyjaciółki. Soe dziękuje Darrelowi. Ma ładne oczy-nie mają takiego żółtego odcienia, jak oczy chłopca, są raczej w barwie jasnego miodu. Ładne. Tobias mówi że widział, jak Darrel i Raisson biją się za stodołą. To nieładnie, mówi. Jesteście przyjaciółmi, mówi. Darrela śmieszą oczy człowieka. Są jasnoniebieskie, i mają zabawną czarną kulkę w środku. U nich wszyscy mają pionowe kreski. Chłopiec zastanawia się, jak to jest patrzeć przez takie kulki-pewnie świat jest cały wypukły jak się przez nie patrzy. Darrel przekrzywia głowę, zafascynowany. Raisson oznajmia nagle że chce wstąpić do wojska.
-Będę duży i silny, i nikt mnie nie pokona-mówi. Darrel chce mu przypomnieć, że jest wolny i głupi jak osioł, i wszyscy go zostawią w tyle jak będzie biegł, ale wie że nie wolno tak mówić, mama mu mówi że to niegrzeczne. W końcu wszyscy się żegnają, bo Raissona babcia woła na obiad, a Soe wraca do domu wsadzić cytrynka w słoik. Darrel biegnie do domu ładnymi, kamiennymi uliczkami miasta. Mieszkają na obrzeżach, tam gdzie miasto graniczy z lasem bo tata Darrela jest myśliwym. Mały Darrel wchodzi do domu i natychmiast porywa go i wiruje z nim jego ojciec.
-Masz siostrzyczkę-mówi radośnie i śmieje się. Chłopiec cieszy się razem z nim. Kocha tatę, nawet bardziej niż mamę. Jest bardzo miły, dobry i łagodny i nigdy na niego nie krzyczy. Iw końcu mama przestanie chodzić z tym wielkim, bablowatym brzuchem i nie będzie ciągle narzekać na bolące plecy. „Idę powiedzieć cioci Lottcie” mówi z zapałem mały Darrel i szybko z domu, zapomniawszy nawet odwiedzić mamy. Biegnie przez środek miasta i zastanawia się, czy jego siostrzyczka będzie ładniejsza od Soe. W końcu dochodzi do wniosku, że nie. Nikt nigdy nie będzie ładniejszy od Soe. Nagle chłopiec wpada na Raissona i oboje zderzają się głowami.
-Mam siostrzyczkę- mówi radośnie, a Raisson patrzy na niego z zazdrością. On ma samych braci i oni ciągle każą mu coś robić.
-Siostry są głupie-oświadcza Raisson.
-Nieprawda, po prostu zazdrościsz-mówi z przekonaniem Darrel. W końcu oboje zaczynają znów bić  się na placu i znów podchodzi do nich strażnik, Tobias. Rozdziela ich i prawi kazania. Darrel nie lubi ich słuchać, bardzo go nudzą. Przychodzi do nich Soe z Cytrynkiem w słoiku i patrzy zaciekawiona. Tobias ciągle patrzy zły na Darrela i Raissona. Darrel czuje się niewinny, przecież to wina tamtego że się kłócili.
-Przez was zaniedbuję posterunek-złości się człowiek, a Darrel i Raisson patrzą na siebie źli zza ramienia strażnika-wiecie że teraz są niebezpieczne czasy, a nasze miasto jest prawie całkiem otoczone lasem. Jeśli coś nas zaatakuje to nie będziemy wcześniej go widzieć. Nie zakłócajcie porządku, rozumiecie ?
Chłopcy zgodnie kiwają głowami, a Tobias śmieje się i klepie ich w plecy.
-Też się biłem, jak byłem mały. Ale teraz jest niebezpiecznie, rozumiecie ? Zwłaszcza dla tego miasta-podkreśla.
Darrel wie, że jest źle. Tato od jakiegoś czasu codziennie chodzi poddenerwowany, siada na krześle i martwi się. Mówi synkowi że ludzie zaczynają robić straszne rzeczy. „Ale król nie będzie na to pozwalał” tłumaczy ciepło mamie i chłopcu. Tata jest patriotą, i bardzo wierzy w króla „Król ukara tych złych ludzi, i będzie wszystko tak jak dawniej” pociesza zmartwionego chłopca, a Darrel wierzy tacie.
Tobias puszcza w końcu chłopców, ale zamiast odchodzić prostuje się dziwnie. Cała trójka zauważa to, co zauważył strażnik i zaczyna zauważać reszta mieszkańców a placu. Pojedynczy jeździec  wjeżdżający na plac.
-To jest herold-tłumaczy im Tobias.
Herold staje na środku placu. Wszyscy gromadzą się wokół niego, obserwując go ciekawie. Niektórzy nawet wychodzą z domów, żeby posłuchać wieści. Za nim chłopiec widzi, jak wielu ludzi w żelaznych zbrojach główną ulicą wchodzą do miasta równym rzędem. Nikt się ich nie boi, wszyscy są zaciekawieni. Darrel postanawia uważnie słuchać, żeby powiedzieć tacie co usłyszał, bo on siedzi i pilnuje mamy i jego siostrzyczki.
-Drogie miasto Gotham !-Rozlega się donośny głos herolda-przybyliśmy do ciebie dziś z niezwykle szczytną misją…
Rozlegają się pojedyncze szmery. Wszyscy zauważają że człowiek nie  mówi do tłumu, ale mówi do miasta tak, jakby miasto było osobą.
-…naszą misją jest odbudowa naturalnego stanu rzeczy. Widzisz, Gotham kiedyś twoje ulice były chlubne. Kiedyś po twoich ulicach chadzały pięknie ubrane kobiety i bogato ubrani mężczyźni. Kiedyś byłeś miastem chwały, aż twą chwałę ci zniszczono. Kto ci ją zabrał ? Wszy. Brudne, stęchłe robactwo zza oceanu przybyło, odebrało ludzkości to co było jego i zagarnęło dla siebie…
Szepty są coraz silniejsze. Tobias prostuje się gwałtownie i patrzy zdumiony na herolda. Darrel widzi, jak dorośli chcą coś powiedzieć, ale boją się armii i szepczą tylko coś między sobą. Nieliczni strażnicy miejscy nie wiedzą jak zareagować. Na chorągwiach powiewa królewska flaga, złoty jastrząb na brązowym tle.
-…przez te wszy ludzkość podupadła. Zaczęły się bieda, nędza i ubóstwo. Przez podłe robactwo, które zabrało im pracę, i tobie, Gotham życie. Owe robactwo, to pijawki wyciągające z twojej kultury wszystko to, co najlepsze i zostawia ono nic prócz ochłapów, którymi zadowolić się może biedna ludzkość. A Bogowie nie mieli w zamiarze stworzyć tych insektów-powstały niezamierzenie, i rozprzestrzeniły się zabierając nam ziemię…
-Kłamca !-wrzeszczy jakaś kobieta-jakby to była nasza wina, że jest  źle !
Rozległy się okrzyki potwierdzające. Chłopiec powoli zaczyna rozumieć, że on i jego przyjaciele są tym robactwem, o którym mówił ten człowiek. Nie podoba mu się to.
Herold wyciąga trąbę i dmie w nią. Hałas jest tak ogromny, że chłopiec myśli że pękły mu uszy. Wszyscy milkną, a człowiek przestaje dąć w róg i kontynuuje.
Darrel nie pamięta, dlaczego stał tam i słuchał słów głosiciela. Przeklinał swoją dziecięcą głupotę ale wiedział że czasu nie zmieni. Patrząc na zgliszcza miasta, przypomniał sobie ostatnie słowa owego człowieka. Słowa, które rozpoczęły masakrę
-Niektóre choroby, moje biedne Gotham, są nieuleczalne. Dlatego czasami jedyną drogą jest oczyszczenie w ogniu. I śmierć. Na rozkaz miłościwego króla Castora Dobrego, skazuję to miasto na oczyszczenie. Gotham, spłoń i odrodź się na nowo.
W jednej chwili wszystko zamarło, a potem niebo zostało zasnute gratem ognistych strzał padających na domy. W tejże chwili żołnierze ruszyli na zdezorientowanych mieszczan, którzy nagle  zaczęli krzyczeć i uciekać, przepychać się nawzajem i płakać. Żołnierze atakują ich, bezbronnych edmonów a na ich twarzach nie ma niczego, prócz pogardy. Tobias staje przed dziećmi i wyjmuje swój miecz, patrząc na idących w jego stronę żołnierzy.
-Stójcie-krzyczy.
 Soe zaczyna płakać. Darrel łapie ją za rękę. Raissonowa odwaga gdzieś uciekła, i też stoi sparaliżowany ze strachu, patrząc na idących ludzi. Ludzi z krwią jego znajomych i przyjaciół na srebrnych, błyszczących mieczach.
-Odsuń się od nich-mówi jeden do Tobiasa-te szkodniki trzeba wyciąć w pień.
-To jeszcze dzieci-warczy ich obrońca. Mieszczanie wrzeszczą, ale na próżno. I tak nic ich nie uratuje. Chłopiec patrzy na okrwawione zwłoki krawcowej Frerry zsuwające się do rzeki. Na gospodę którą zamykają ze wszystkich stron żołnierze, a potem podpalają. Słucha wrzasków mordowanych ludzi. Płaczącej matki, trzymającej w objęciach zwłoki córki. Matka pada pod ludzkimi mieczami.
-Larwa muchy to ciągle mucha-mówi z pogardą jeden z żołnierzy. Głos przytłumiony hełmem wydaje dziwny metaliczny dźwięk-wyrośnie z niej taki sam pasożyt.
Strzały wystrzelone przez żołnierzy lecą w ich stronę, ale Tobias biegnie przed dzieci i zasłania je własnym ciałem. Darrel widział kiedyś igielniczkę mamy. Teraz Tobias wygląda jak wielka igielniczka z ponabijanymi w nią strzałami
-Uciekajcie-szepcze i osuwa się martwy.
Darrel nie patrzy na nic. Przecież ucieczka to jego specjalność. Więc łapie Soe za rękę i ucieka. Raisson jest tuż za nim, ale nie nadąża. Soe ciągle się potyka. Żołnierze nie są tak szybcy jak oni. W końcu przystają i wyciągają łuki. Mierzą celnie. Darrel odwraca się i widzi to, a Raisson i Soe nie. Chłopiec nie myśli o niczym. Krzyczy „na ziemię” i łapie dziewczynkę która była bliżej, po czym pada z nią na ziemię. Raisson nigdy nie był szybki. Pada po jednej strzale, a w jego ciało natychmiast przeszywają następne przyszpilając konającego chłopca do ściany budynku.
Darrel nie ma czasu pożegnać się z przyjacielem.
Dwójka ocalałych przetacza się za jakiś worek i cudem ucieka oprawcom, gdy na drodze żołnierzy przewala się ściana stodoły, oddzielając dzieci od żołnierzy i zasięgu strzał łuczników.
-Idę do mamy-mówi twardo Soe, pomimo płaczu.
Darrel prosi, przekonuje ją. Chce mu się płakać z powodu śmierci Raissona, ale wie że to nie czas ani miejsce na płacz. Trzeba być twardym. Muszą uciekać. Czemu dziewczynka jest taka uparta ? Nie zgadza się i gdy chłopiec mówi że zabierze ją do swojego domu siłą, Soe ucieka. Zdążyła przebiec przez ulicę, zanim pojawiła się na niej czwórka żołnierzy. Darrel nie może za nią iść, zobaczą go. W końcu rezygnuje i z tego i biegnie w stronę swojego domu. Chłopiec wybiera ciemne i kręte uliczki-zna je, a najeźdźcy nie, dzięki czemu dociera do myśliwskiej chatki szybciej niż jakikolwiek żołnierz.
Wpada do domu jak strzała. Wbiega do pokoju mamy. Cała trójka śpi, nawet się nie obudzili. Nic dziwnego. Rzeź jeszcze nie doszła do ich domu, ale chłopiec słyszy odlodległe odgłosy które są coraz bliżej i bliżej jego domu.
-Tato, mamo wstawajcie, szybko !-Tarmosi tatę za ciuchy. Ten podnosi wzrok i patrzy na syna przelotnie. A potem prostuje się w mgnieniu oka słysząc coraz głośniejsze hałasy. Matka też szybko się podnosi, biorąc niemowlę na ręce.
-Co się dzieje ?-Pyta matka. Wstaje i lekko kręci jej się w głowie, Darrel podtrzymuje ją. Ojciec doskakuje do szafy i wyjmuje z niej miecz i sztylet. Miecz bierze sobie, sztylet rzuca chłopcu.
-Jacyś źli ludzie przyszli i zaatakowali nas-wyjaśnia chłopiec, biorąc broń. Umie walczyć, tata go nauczył.
-Barbarzyńcy ?-Pyta ojciec i wchodzi do pokoju głównego. Chłopiec i żona idą za nim. Wygląda przez okno, na ciemny las w oddali. Pewnie planuje ucieczkę.
-Nie, mieli królewskie flagi, i herolda i w ogóle-tłumaczy chłopiec-proszę, uciekajmy !
-My nie możemy, twoja matka jest zbyt słaba-machnął mieczem na tylne wyjście z domu-ale ty możesz.
-Nie mogę was zostawić !-chłopiec łapie tatę za frak-proszę, tato !
-Właśnie, Riuss-mówi matka i patrzy błagalnie na ojca-uciekajcie beze mnie.
-Nie-miękko zaprzecza ojciec, po czym bierze małą córeczkę na ręce i wręcza chłopcu-uciekaj, synku. Skręć w lewo  i biegnij cały czas prosto. Powinno tam być miasteczko, Cavensbury. Powiadom lorda Cavensbury. Jestem pewien, że najeźdźcy to nie ludzie króla-pochodzi do półki, bierze sakiewkę z pieniędzmi i wręcza chłopcu- To masz na drogę. Zabieraj się stąd.
Dlaczego nie chce słuchać ?!
Drzwi zostają wywalone kopniakiem, mimo że nie były nawet zamknięte. Żołnierze wchodzą do mieszkania i rzucają się na mężczyznę. Ojciec zabija jednego, powala drugiego. Idą następni, ale robi coś przedziwnego- pada na kolana i ukrywa twarz w dłoniach, po czym zaczyna do siebie gorączkowo szeptać i mówić w  przestrzeń, tak jakby z kimś rozmawiał. Chłopiec widzi że jego skóra zaczyna się pokrywać szarymi łuskami.
-Bogowie-szepcze mama-zamienia się.
-W co ?-Pyta Darrel, trzymając mocno siostrę w objęciach.
Ojciec łapie się za głowę i zaczyna coraz głośniej wyć, jednocześnie chłopiec widzi jak paznokcie ojca zamieniają się w szpony, a oczy nabierają krwistoczerwonej barwy.
-Dowiesz się w swoim czasie. I nie szukaj tego lorda. Ojciec nie wierzył że król tak rozkazał, ale ja tak. Ukryjcie się gdzieś. I więcej nikogo nie zabij. Przyrzeknij mi to.
Darrel kiwa głową. Przyrzeka.
Matka otwiera im tylne drzwi. Chłopiec słyszy jak ktoś krzyczy „podpalić dom” i widzi jak na ich dach są wystrzeliwane ogniste strzały. „Wejdziemy tam razem” wrzeszczy ktoś znowu. Pewnie wiedzą o śmierci swoich towarzyszy i nie chcą też się narazić, więc wejdą gromadą. Wycie ojca przechodzi w zimny, lodowaty śmiech. Matka wypycha chłopca za drzwi, a syn widzi jak za jej plecami do domu wbiegają ze zwierzęcym krzykiem ludzie.
-Kocham cię. A ona ma na imię Nianny.
Strzała przeszywa szyję matki, a ona sama z głośnym stękiem pada na ziemię.
Chłopiec ucieka.
***
Darrel stanął na środku zniszczonego rynku i rozejrzał się wokoło. Fontanna przy której, wraz z Soe i Raissonem, bawili się w ganianego była przewrócona i połamana, a odłamki z posągu kobiety trzymającej wazę, która stała na środku fontanny, walała się po całym rynku. Darrel podszedł do głowy posągu i podniósł ją. Spojrzał w jej wydłubane kamienne oczy i przypomniał sobie że jej oczy od zawsze nie miały kamieni w środku. Ojciec kiedyś mu mówił, że były one wyłożone opalami, ale pewnego dnia jakiś złodziej ukradł je, pozostawiając marmurową kobietę oślepioną.
To właśnie na tym placu wszystko się zaczęło.
Dzieci próbowali przeżyć. Nie udało im się. Nikomu się nie udało. Był też pewien, że Soe też zginęła. Rozstali się, gdy dziewczynka chciała wrócić po bliskich i pomimo próśb i płaczu Darrela, Soe uciekła do domu. To był ostatni raz, kiedy widział swoją przyjaciółkę z dzieciństwa. Ale nie miał złudzeń że przeżyła. Ludzie wszystkich wymordowali, bo zaraz po wjeździe zamknęli bramy tak aby nikt nie uciekł z tego piekła. Szczerze powiedziawszy, skrytobójca cieszył się że dziewczynka nie zginęła na jego oczach. Pamiętał w jaką depresję wpadł, gdy w końcu udało mu się uciec i skrył się w starej szopie. Mała Nianny często płakała, i pomimo że Darrel próbował znaleźć dla niej mleko jak się tylko dało, dziecko ciągle było głodne. 
Darrel był jedyną osobą jaka przeżyła tę masakrę z tej prostej przyczyny, iż jego ojciec był myśliwym  i kłusownikiem dzięki czemu mieszkał przy murze. Darrel był pewien, że nikt inny nie wiedział o tym przejściu. Oczywiście, mógł powiedzieć o nim Soe, ale w zamieszaniu nawet o tym nie pomyślał.
Mężczyzna tchnięty nagłym przeczuciem ruszył w kierunku swojego starego domu.  Z oddali słyszał jak Kwas nuci wesoło, przechadzając się po uliczkach. Skrytobójca nie miał pojęcia, gdzie są pozostali. Pewnie badają jakieś większe obiekty budowlane- gospody, koszary…sam Darrel szybko odłączył się od pozostałych. Chciał pożegnać się z przeszłością. Przystanął przed spaloną ścianą budynku. Tu właśnie zginął Raisson, przybity strzałami do ściany. Zastanawiał się, co się stało z kośćmi obywateli. Być może zebrali je na jakiś większy stos i spalili ?
Jak dotychczas, nie znaleźli żadnych śladów magii. Darrelowi nawet nie chciało się ich szukać. Każdy krok który przemierzał, idąc przez spalone miasto odbijał się głębokim echem w jego głowie. Ciągle widział radosną twarz Soe, po tym jak dał jej motylka i przerażoną minę Raissona, zanim jego ciało nie przebiło kilkanaście strzał, przygwożdżając go do ściany.
Skrytobójca stanął na środku placu, patrząc na swój stary dom. Dach zmiażdżył drzwi, ale głęboka dziura w bocznej ścianie, pozwalała na wejście do środka. Wszedł do niego i poczuł się tak, jakby coś zaczęło go dusić. Następne wspomnienia zalewały go jak fala-matka śpiewająca przy obieraniu warzyw, ojciec śmiejący się, wspólne czytanie starych książek, które ojciec pożyczał od miejscowego kupca…
Darrel westchnął, i popatrzył na kuchnię. Uczucie nieznośnego żalu przebijało mu płuca, i sam nie wiedział co z tym cierpieniem zrobić. W końcu podszedł do osmolonej szafki. Jego dom nie ucierpiał tak, jak inne od ognia, bo leżał wtopiony w mur, i płomienie nie dosięgnęły go ze wszystkich stron, dlatego dalsze pokoje były tylko lekko osmolone-widocznie ogień zaczął już tu przygasać.
Otworzył osmoloną szafkę, i wyciągnął stamtąd to, co spodziewał się znaleźć-srebrną biżuterię matki. Była skromna, bo ich rodzina nie była bogata, ale Darrel czuł się tak jakby patrzył na największy skarb na świecie. Jego matka zakładała ją na jakieś większe okazje, i zawsze wyglądała w nich pięknie. Darrel wziął ją razem z pokrowcem , i wsadził sobie do kieszeni. Da je Nianny- dziewczynka ma prawo mieć jakąś pamiątkę po mamie. Chciał jeszcze przeszukać inne pokoje, ale stojąc w tym domu czuł się tak jakby biegał po grobach swoich bliskich. Nie miał też siły na odwiedzenie salonu, miejsca z którym wiązało się najwięcej radosnych wspomnień, dlatego wyszedł z domu, pomimo pieczenia w gardle. Nie mógł bawić się w beksę. Przecież sobie przyrzekał, prawda ?  Przeszłość jest w przeszłości, i pomimo że warto o niej pamiętać nie wolno się dać jej opanować. Koniec.
Opuścił dom z dziwnym poczuciem spełnienia. W końcu zrozumiał, że całe życie czekał na to by odwiedzić to miejsce. I jest tutaj. Odwrócił się do domu i uśmiechnął się do niego.
-Przepraszam, mamo-powiedział do budynku, tak jakby matka wciąż była w nim i patrzyła na niego z okna-nie spełniłem obietnicy. Ale przysięgam ci, że wasza śmierć nie pójdzie na marne. Znajdę tego króla i go zabiję. Zmienię kraj-Tak, by nikt inny więcej nie poczuł tego, co sam doświadczył-Choćbym miał zginąć, i posłać innych do piachu. Choćbym miał zniszczyć wszystko na swojej drodze. Król zginie, a to prawo razem z nim.
Czuł w sobie jakąś zmianę, ale sam nie wiedział jaką. Wiedział tylko że jego spokojna wegetacja się skończyła, a wizyta w zrujnowanym mieście popchnęła go do przodu. Czas żyć i spełnić swoje zamiary, a nawet jeśli lord Wirgard nie będzie wydawał mu rozkazów, sam zacznie realizować plany obalenia władcy. Wiatr zaczął się wzmagać, a Darrel wyprostował się i spojrzał twardo przed siebie.
Czas wcielić w życie własne plany.
Ten system, i głowa tego systemu, musi umrzeć.
I nawet jeśli zginie, pociągnie króla ze sobą.

`````````````````
Jak na razie nie mam ochoty pisać. Może sie to jeszcze zmieni, nie wiem :) W każdym razie na czas nieokreślony zawieszm bloga :P

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Stał się moim ulubionym! Smutno zrobiło mi się gdy Raisson zginął. I jeszcze rodzice Darrela... Wolałabym żeby jego ojciec uciekł :\
    A tak w ogóle to dlaczego jego rodzice nie poszli w inną część domu? Przecież tam chyba nie dotarł pożar?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Jego ojciec nie miał jak uciec, bo nie poradził sobie z sumieniem :) Cóż, oczywiste było to, że wszyscy w Gotham zginą (jak to już zostało wcześniej powiedziane :)).
      Rodzice Darrela nie zginęli od pożaru, tylko od żołnierzy (przynajmniej matka tak zginęła, możliwe jest iż jego ojciec przeżył ale nic nie wiadomo ;) ) którzy dopiero potem podpalili dom :)
      Wiem że troche skomplikowanie piszę :D Ale mam taki nawyk i się go chyba nie oduczę :b

      Usuń