Ulotne dni |
Biegł z Soe i
Raissonem po łące kwitnących mleczy. Przyglądał im się roześmiany ludzki
strażnik, Tobias. Mały Darrel zna tylko trzech ludzi- sklepikarkę Klarę,
starego strażnika, Tobiasa i tego brązowowłosego, ładnie ubranego chłopca
któremu pomógł się schować gdy był w dużym lesie. Chłopiec łapie motylka i
wręcza go Soe. Jest ładny i żółty, trzepocze w jej ręce. Dziewczynka ładnie się
śmieje, i dziękuje mu. Darrel bardzo kocha Soe. Codziennie kłócą się z
Raissonem (kiedy Soe nie widzi) kto się z nią ożeni. Darrel zawsze przegrywa,
bo Raisson jest od niego silniejszy. Ale nie szybszy. Darrel cieszy się, bo wie
że on się lepiej od Raissona wspina, szybciej biega no i nikt go nigdy nie
znajduje, gdy się bawią w chowanego. Dlatego Darrel uważa, że ma duże szanse na
ślub z Soe, a Raisson nie, bo jest zbyt głupi. Ale Darrel lubi Raissona, a
Raisson lubi Darrela. Właśnie teraz cała trójka siada na brzegu łąki, pod domem
jakichś edmonów. Podchodzi do nich ten człowiek, Tobias.
-Co tam, maluchy
?-Zagaduje, a Soe pokazuje mu swojego motylka. Zdążyła już go nazwać Cytrynek.
Cytrynek nagle ucieka, a mały Darrel ,szybciej od tego żółwia Raissona,
podskakuje i łapie znowu zwierzaczka przyjaciółki. Soe dziękuje Darrelowi. Ma
ładne oczy-nie mają takiego żółtego odcienia, jak oczy chłopca, są raczej w
barwie jasnego miodu. Ładne. Tobias mówi że widział, jak Darrel i Raisson biją
się za stodołą. To nieładnie, mówi. Jesteście przyjaciółmi, mówi. Darrela
śmieszą oczy człowieka. Są jasnoniebieskie, i mają zabawną czarną kulkę w
środku. U nich wszyscy mają pionowe kreski. Chłopiec zastanawia się, jak to
jest patrzeć przez takie kulki-pewnie świat jest cały wypukły jak się przez nie
patrzy. Darrel przekrzywia głowę, zafascynowany. Raisson oznajmia nagle że chce
wstąpić do wojska.
-Będę duży i silny, i
nikt mnie nie pokona-mówi. Darrel chce mu przypomnieć, że jest wolny i głupi
jak osioł, i wszyscy go zostawią w tyle jak będzie biegł, ale wie że nie wolno
tak mówić, mama mu mówi że to niegrzeczne. W końcu wszyscy się żegnają, bo
Raissona babcia woła na obiad, a Soe wraca do domu wsadzić cytrynka w słoik.
Darrel biegnie do domu ładnymi, kamiennymi uliczkami miasta. Mieszkają na
obrzeżach, tam gdzie miasto graniczy z lasem bo tata Darrela jest myśliwym.
Mały Darrel wchodzi do domu i natychmiast porywa go i wiruje z nim jego ojciec.
-Masz
siostrzyczkę-mówi radośnie i śmieje się. Chłopiec cieszy się razem z nim. Kocha
tatę, nawet bardziej niż mamę. Jest bardzo miły, dobry i łagodny i nigdy na
niego nie krzyczy. Iw końcu mama przestanie chodzić z tym wielkim, bablowatym
brzuchem i nie będzie ciągle narzekać na bolące plecy. „Idę powiedzieć cioci
Lottcie” mówi z zapałem mały Darrel i szybko z domu, zapomniawszy nawet
odwiedzić mamy. Biegnie przez środek miasta i zastanawia się, czy jego
siostrzyczka będzie ładniejsza od Soe. W końcu dochodzi do wniosku, że nie.
Nikt nigdy nie będzie ładniejszy od Soe. Nagle chłopiec wpada na Raissona i
oboje zderzają się głowami.
-Mam siostrzyczkę-
mówi radośnie, a Raisson patrzy na niego z zazdrością. On ma samych braci i oni
ciągle każą mu coś robić.
-Siostry są
głupie-oświadcza Raisson.
-Nieprawda, po prostu
zazdrościsz-mówi z przekonaniem Darrel. W końcu oboje zaczynają znów bić się na placu i znów podchodzi do nich
strażnik, Tobias. Rozdziela ich i prawi kazania. Darrel nie lubi ich słuchać,
bardzo go nudzą. Przychodzi do nich Soe z Cytrynkiem w słoiku i patrzy
zaciekawiona. Tobias ciągle patrzy zły na Darrela i Raissona. Darrel czuje się
niewinny, przecież to wina tamtego że się kłócili.
-Przez was zaniedbuję
posterunek-złości się człowiek, a Darrel i Raisson patrzą na siebie źli zza
ramienia strażnika-wiecie że teraz są niebezpieczne czasy, a nasze miasto jest
prawie całkiem otoczone lasem. Jeśli coś nas zaatakuje to nie będziemy
wcześniej go widzieć. Nie zakłócajcie porządku, rozumiecie ?
Chłopcy zgodnie kiwają
głowami, a Tobias śmieje się i klepie ich w plecy.
-Też się biłem, jak
byłem mały. Ale teraz jest niebezpiecznie, rozumiecie ? Zwłaszcza dla tego
miasta-podkreśla.
Darrel wie, że jest
źle. Tato od jakiegoś czasu codziennie chodzi poddenerwowany, siada na krześle
i martwi się. Mówi synkowi że ludzie zaczynają robić straszne rzeczy. „Ale król
nie będzie na to pozwalał” tłumaczy ciepło mamie i chłopcu. Tata jest patriotą,
i bardzo wierzy w króla „Król ukara tych złych ludzi, i będzie wszystko tak jak
dawniej” pociesza zmartwionego chłopca, a Darrel wierzy tacie.
Tobias puszcza w końcu
chłopców, ale zamiast odchodzić prostuje się dziwnie. Cała trójka zauważa to,
co zauważył strażnik i zaczyna zauważać reszta mieszkańców a placu. Pojedynczy
jeździec wjeżdżający na plac.
-To jest
herold-tłumaczy im Tobias.
Herold staje na środku
placu. Wszyscy gromadzą się wokół niego, obserwując go ciekawie. Niektórzy
nawet wychodzą z domów, żeby posłuchać wieści. Za nim chłopiec widzi, jak wielu
ludzi w żelaznych zbrojach główną ulicą wchodzą do miasta równym rzędem. Nikt
się ich nie boi, wszyscy są zaciekawieni. Darrel postanawia uważnie słuchać,
żeby powiedzieć tacie co usłyszał, bo on siedzi i pilnuje mamy i jego
siostrzyczki.
-Drogie miasto Gotham
!-Rozlega się donośny głos herolda-przybyliśmy do ciebie dziś z niezwykle
szczytną misją…
Rozlegają się
pojedyncze szmery. Wszyscy zauważają że człowiek nie mówi do tłumu, ale mówi do miasta tak, jakby
miasto było osobą.
-…naszą misją jest
odbudowa naturalnego stanu rzeczy. Widzisz, Gotham kiedyś twoje ulice były
chlubne. Kiedyś po twoich ulicach chadzały pięknie ubrane kobiety i bogato
ubrani mężczyźni. Kiedyś byłeś miastem chwały, aż twą chwałę ci zniszczono. Kto
ci ją zabrał ? Wszy. Brudne, stęchłe robactwo zza oceanu przybyło, odebrało
ludzkości to co było jego i zagarnęło dla siebie…
Szepty są coraz
silniejsze. Tobias prostuje się gwałtownie i patrzy zdumiony na herolda. Darrel
widzi, jak dorośli chcą coś powiedzieć, ale boją się armii i szepczą tylko coś
między sobą. Nieliczni strażnicy miejscy nie wiedzą jak zareagować. Na
chorągwiach powiewa królewska flaga, złoty jastrząb na brązowym tle.
-…przez te wszy
ludzkość podupadła. Zaczęły się bieda, nędza i ubóstwo. Przez podłe robactwo,
które zabrało im pracę, i tobie, Gotham życie. Owe robactwo, to pijawki
wyciągające z twojej kultury wszystko to, co najlepsze i zostawia ono nic prócz
ochłapów, którymi zadowolić się może biedna ludzkość. A Bogowie nie mieli w
zamiarze stworzyć tych insektów-powstały niezamierzenie, i rozprzestrzeniły się
zabierając nam ziemię…
-Kłamca !-wrzeszczy
jakaś kobieta-jakby to była nasza wina, że jest
źle !
Rozległy się okrzyki
potwierdzające. Chłopiec powoli zaczyna rozumieć, że on i jego przyjaciele są
tym robactwem, o którym mówił ten człowiek. Nie podoba mu się to.
Herold wyciąga trąbę i
dmie w nią. Hałas jest tak ogromny, że chłopiec myśli że pękły mu uszy. Wszyscy
milkną, a człowiek przestaje dąć w róg i kontynuuje.
Darrel nie pamięta,
dlaczego stał tam i słuchał słów głosiciela. Przeklinał swoją dziecięcą głupotę
ale wiedział że czasu nie zmieni. Patrząc na zgliszcza miasta, przypomniał
sobie ostatnie słowa owego człowieka. Słowa, które rozpoczęły masakrę
-Niektóre choroby,
moje biedne Gotham, są nieuleczalne. Dlatego czasami jedyną drogą jest
oczyszczenie w ogniu. I śmierć. Na rozkaz miłościwego króla Castora Dobrego,
skazuję to miasto na oczyszczenie. Gotham, spłoń i odrodź się na nowo.
W jednej chwili wszystko
zamarło, a potem niebo zostało zasnute gratem ognistych strzał padających na
domy. W tejże chwili żołnierze ruszyli na zdezorientowanych mieszczan, którzy
nagle zaczęli krzyczeć i uciekać,
przepychać się nawzajem i płakać. Żołnierze atakują ich, bezbronnych edmonów a
na ich twarzach nie ma niczego, prócz pogardy. Tobias staje przed dziećmi i
wyjmuje swój miecz, patrząc na idących w jego stronę żołnierzy.
-Stójcie-krzyczy.
Soe zaczyna płakać. Darrel łapie ją za rękę.
Raissonowa odwaga gdzieś uciekła, i też stoi sparaliżowany ze strachu, patrząc
na idących ludzi. Ludzi z krwią jego znajomych i przyjaciół na srebrnych,
błyszczących mieczach.
-Odsuń się od
nich-mówi jeden do Tobiasa-te szkodniki trzeba wyciąć w pień.
-To jeszcze
dzieci-warczy ich obrońca. Mieszczanie wrzeszczą, ale na próżno. I tak nic ich
nie uratuje. Chłopiec patrzy na okrwawione zwłoki krawcowej Frerry zsuwające
się do rzeki. Na gospodę którą zamykają ze wszystkich stron żołnierze, a potem
podpalają. Słucha wrzasków mordowanych ludzi. Płaczącej matki, trzymającej w
objęciach zwłoki córki. Matka pada pod ludzkimi mieczami.
-Larwa muchy to ciągle
mucha-mówi z pogardą jeden z żołnierzy. Głos przytłumiony hełmem wydaje dziwny
metaliczny dźwięk-wyrośnie z niej taki sam pasożyt.
Strzały wystrzelone
przez żołnierzy lecą w ich stronę, ale Tobias biegnie przed dzieci i zasłania
je własnym ciałem. Darrel widział kiedyś igielniczkę mamy. Teraz Tobias wygląda
jak wielka igielniczka z ponabijanymi w nią strzałami
-Uciekajcie-szepcze i
osuwa się martwy.
Darrel nie patrzy na
nic. Przecież ucieczka to jego specjalność. Więc łapie Soe za rękę i ucieka.
Raisson jest tuż za nim, ale nie nadąża. Soe ciągle się potyka. Żołnierze nie
są tak szybcy jak oni. W końcu przystają i wyciągają łuki. Mierzą celnie. Darrel
odwraca się i widzi to, a Raisson i Soe nie. Chłopiec nie myśli o niczym.
Krzyczy „na ziemię” i łapie dziewczynkę która była bliżej, po czym pada z nią
na ziemię. Raisson nigdy nie był szybki. Pada po jednej strzale, a w jego ciało
natychmiast przeszywają następne przyszpilając konającego chłopca do ściany
budynku.
Darrel nie ma czasu
pożegnać się z przyjacielem.
Dwójka ocalałych
przetacza się za jakiś worek i cudem ucieka oprawcom, gdy na drodze żołnierzy
przewala się ściana stodoły, oddzielając dzieci od żołnierzy i zasięgu strzał
łuczników.
-Idę do mamy-mówi
twardo Soe, pomimo płaczu.
Darrel prosi,
przekonuje ją. Chce mu się płakać z powodu śmierci Raissona, ale wie że to nie
czas ani miejsce na płacz. Trzeba być twardym. Muszą uciekać. Czemu dziewczynka
jest taka uparta ? Nie zgadza się i gdy chłopiec mówi że zabierze ją do swojego
domu siłą, Soe ucieka. Zdążyła przebiec przez ulicę, zanim pojawiła się na niej
czwórka żołnierzy. Darrel nie może za nią iść, zobaczą go. W końcu rezygnuje i
z tego i biegnie w stronę swojego domu. Chłopiec wybiera ciemne i kręte
uliczki-zna je, a najeźdźcy nie, dzięki czemu dociera do myśliwskiej chatki
szybciej niż jakikolwiek żołnierz.
Wpada
do domu jak strzała. Wbiega do pokoju mamy. Cała trójka śpi, nawet się nie obudzili.
Nic dziwnego. Rzeź jeszcze nie doszła do ich domu, ale chłopiec słyszy odlodległe odgłosy które
są coraz bliżej i bliżej jego domu.
-Tato, mamo
wstawajcie, szybko !-Tarmosi tatę za ciuchy. Ten podnosi wzrok i patrzy na syna
przelotnie. A potem prostuje się w mgnieniu oka słysząc coraz głośniejsze
hałasy. Matka też szybko się podnosi, biorąc niemowlę na ręce.
-Co się dzieje ?-Pyta
matka. Wstaje i lekko kręci jej się w głowie, Darrel podtrzymuje ją. Ojciec
doskakuje do szafy i wyjmuje z niej miecz i sztylet. Miecz bierze sobie,
sztylet rzuca chłopcu.
-Jacyś źli ludzie
przyszli i zaatakowali nas-wyjaśnia chłopiec, biorąc broń. Umie walczyć, tata
go nauczył.
-Barbarzyńcy ?-Pyta
ojciec i wchodzi do pokoju głównego. Chłopiec i żona idą za nim. Wygląda przez okno,
na ciemny las w oddali. Pewnie planuje ucieczkę.
-Nie, mieli królewskie
flagi, i herolda i w ogóle-tłumaczy chłopiec-proszę, uciekajmy !
-My nie możemy, twoja
matka jest zbyt słaba-machnął mieczem na tylne wyjście z domu-ale ty możesz.
-Nie mogę was zostawić
!-chłopiec łapie tatę za frak-proszę, tato !
-Właśnie, Riuss-mówi
matka i patrzy błagalnie na ojca-uciekajcie beze mnie.
-Nie-miękko zaprzecza
ojciec, po czym bierze małą córeczkę na ręce i wręcza chłopcu-uciekaj, synku.
Skręć w lewo i biegnij cały czas prosto.
Powinno tam być miasteczko, Cavensbury. Powiadom lorda Cavensbury. Jestem
pewien, że najeźdźcy to nie ludzie króla-pochodzi do półki, bierze sakiewkę z
pieniędzmi i wręcza chłopcu- To masz na drogę. Zabieraj się stąd.
Dlaczego nie chce słuchać
?!
Drzwi zostają wywalone
kopniakiem, mimo że nie były nawet zamknięte. Żołnierze wchodzą do mieszkania i
rzucają się na mężczyznę. Ojciec zabija jednego, powala drugiego. Idą następni,
ale robi coś przedziwnego- pada na kolana i ukrywa twarz w dłoniach, po czym
zaczyna do siebie gorączkowo szeptać i mówić w
przestrzeń, tak jakby z kimś rozmawiał. Chłopiec widzi że jego skóra
zaczyna się pokrywać szarymi łuskami.
-Bogowie-szepcze
mama-zamienia się.
-W co ?-Pyta Darrel,
trzymając mocno siostrę w objęciach.
Ojciec łapie się za
głowę i zaczyna coraz głośniej wyć, jednocześnie chłopiec widzi jak paznokcie
ojca zamieniają się w szpony, a oczy nabierają krwistoczerwonej barwy.
-Dowiesz się w swoim
czasie. I nie szukaj tego lorda. Ojciec nie wierzył że król tak rozkazał, ale
ja tak. Ukryjcie się gdzieś. I więcej nikogo nie zabij. Przyrzeknij mi to.
Darrel kiwa głową.
Przyrzeka.
Matka otwiera im tylne
drzwi. Chłopiec słyszy jak ktoś krzyczy „podpalić dom” i widzi jak na ich dach
są wystrzeliwane ogniste strzały. „Wejdziemy tam razem” wrzeszczy ktoś znowu.
Pewnie wiedzą o śmierci swoich towarzyszy i nie chcą też się narazić, więc
wejdą gromadą. Wycie ojca przechodzi w zimny, lodowaty śmiech. Matka wypycha
chłopca za drzwi, a syn widzi jak za jej plecami do domu wbiegają ze zwierzęcym
krzykiem ludzie.
-Kocham cię. A ona ma
na imię Nianny.
Strzała przeszywa
szyję matki, a ona sama z głośnym stękiem pada na ziemię.
Chłopiec ucieka.
***
Darrel stanął na środku zniszczonego rynku i rozejrzał się
wokoło. Fontanna przy której, wraz z Soe i Raissonem, bawili się w ganianego
była przewrócona i połamana, a odłamki z posągu kobiety trzymającej wazę, która
stała na środku fontanny, walała się po całym rynku. Darrel podszedł do głowy
posągu i podniósł ją. Spojrzał w jej wydłubane kamienne oczy i przypomniał
sobie że jej oczy od zawsze nie miały kamieni w środku. Ojciec kiedyś mu mówił,
że były one wyłożone opalami, ale pewnego dnia jakiś złodziej ukradł je,
pozostawiając marmurową kobietę oślepioną.
To właśnie na tym placu wszystko się zaczęło.
Dzieci próbowali przeżyć. Nie udało im się. Nikomu się nie
udało. Był też pewien, że Soe też zginęła. Rozstali się, gdy dziewczynka
chciała wrócić po bliskich i pomimo próśb i płaczu Darrela, Soe uciekła do domu.
To był ostatni raz, kiedy widział swoją przyjaciółkę z dzieciństwa. Ale nie
miał złudzeń że przeżyła. Ludzie wszystkich wymordowali, bo zaraz po wjeździe
zamknęli bramy tak aby nikt nie uciekł z tego piekła. Szczerze powiedziawszy,
skrytobójca cieszył się że dziewczynka nie zginęła na jego oczach. Pamiętał w
jaką depresję wpadł, gdy w końcu udało mu się uciec i skrył się w starej
szopie. Mała Nianny często płakała, i pomimo że Darrel próbował znaleźć dla
niej mleko jak się tylko dało, dziecko ciągle było głodne.
Darrel był jedyną osobą jaka przeżyła tę masakrę z tej
prostej przyczyny, iż jego ojciec był myśliwym
i kłusownikiem dzięki czemu mieszkał przy murze. Darrel był pewien, że
nikt inny nie wiedział o tym przejściu. Oczywiście, mógł powiedzieć o nim Soe,
ale w zamieszaniu nawet o tym nie pomyślał.
Mężczyzna tchnięty nagłym przeczuciem ruszył w kierunku
swojego starego domu. Z oddali słyszał
jak Kwas nuci wesoło, przechadzając się po uliczkach. Skrytobójca nie miał
pojęcia, gdzie są pozostali. Pewnie badają jakieś większe obiekty budowlane-
gospody, koszary…sam Darrel szybko odłączył się od pozostałych. Chciał pożegnać
się z przeszłością. Przystanął przed spaloną ścianą budynku. Tu właśnie zginął
Raisson, przybity strzałami do ściany. Zastanawiał się, co się stało z kośćmi
obywateli. Być może zebrali je na jakiś większy stos i spalili ?
Jak dotychczas, nie znaleźli żadnych śladów magii. Darrelowi
nawet nie chciało się ich szukać. Każdy krok który przemierzał, idąc przez
spalone miasto odbijał się głębokim echem w jego głowie. Ciągle widział radosną
twarz Soe, po tym jak dał jej motylka i przerażoną minę Raissona, zanim jego
ciało nie przebiło kilkanaście strzał, przygwożdżając go do ściany.
Skrytobójca stanął na środku placu, patrząc na swój stary dom.
Dach zmiażdżył drzwi, ale głęboka dziura w bocznej ścianie, pozwalała na
wejście do środka. Wszedł do niego i poczuł się tak, jakby coś zaczęło go
dusić. Następne wspomnienia zalewały go jak fala-matka śpiewająca przy
obieraniu warzyw, ojciec śmiejący się, wspólne czytanie starych książek, które
ojciec pożyczał od miejscowego kupca…
Darrel westchnął, i popatrzył na kuchnię. Uczucie
nieznośnego żalu przebijało mu płuca, i sam nie wiedział co z tym cierpieniem
zrobić. W końcu podszedł do osmolonej szafki. Jego dom nie ucierpiał tak, jak
inne od ognia, bo leżał wtopiony w mur, i płomienie nie dosięgnęły go ze
wszystkich stron, dlatego dalsze pokoje były tylko lekko osmolone-widocznie
ogień zaczął już tu przygasać.
Otworzył osmoloną szafkę, i wyciągnął stamtąd to, co
spodziewał się znaleźć-srebrną biżuterię matki. Była skromna, bo ich rodzina
nie była bogata, ale Darrel czuł się tak jakby patrzył na największy skarb na
świecie. Jego matka zakładała ją na jakieś większe okazje, i zawsze wyglądała w
nich pięknie. Darrel wziął ją razem z pokrowcem , i wsadził sobie do kieszeni.
Da je Nianny- dziewczynka ma prawo mieć jakąś pamiątkę po mamie. Chciał jeszcze
przeszukać inne pokoje, ale stojąc w tym domu czuł się tak jakby biegał po
grobach swoich bliskich. Nie miał też siły na odwiedzenie salonu, miejsca z
którym wiązało się najwięcej radosnych wspomnień, dlatego wyszedł z domu,
pomimo pieczenia w gardle. Nie mógł bawić się w beksę. Przecież sobie
przyrzekał, prawda ? Przeszłość jest w
przeszłości, i pomimo że warto o niej pamiętać nie wolno się dać jej opanować.
Koniec.
Opuścił dom z dziwnym poczuciem spełnienia. W końcu
zrozumiał, że całe życie czekał na to by odwiedzić to miejsce. I jest tutaj.
Odwrócił się do domu i uśmiechnął się do niego.
-Przepraszam, mamo-powiedział do budynku, tak jakby matka
wciąż była w nim i patrzyła na niego z okna-nie spełniłem obietnicy. Ale
przysięgam ci, że wasza śmierć nie pójdzie na marne. Znajdę tego króla i go
zabiję. Zmienię kraj-Tak, by nikt inny więcej nie poczuł tego, co sam
doświadczył-Choćbym miał zginąć, i posłać innych do piachu. Choćbym miał
zniszczyć wszystko na swojej drodze. Król zginie, a to prawo razem z nim.
Czuł w sobie jakąś zmianę, ale sam nie wiedział jaką.
Wiedział tylko że jego spokojna wegetacja się skończyła, a wizyta w zrujnowanym
mieście popchnęła go do przodu. Czas żyć i spełnić swoje zamiary, a nawet jeśli
lord Wirgard nie będzie wydawał mu rozkazów, sam zacznie realizować plany
obalenia władcy. Wiatr zaczął się wzmagać, a Darrel wyprostował się i spojrzał
twardo przed siebie.
Czas wcielić w życie własne plany.
Ten system, i głowa tego systemu, musi umrzeć.
I nawet jeśli zginie, pociągnie króla ze sobą.
`````````````````
Jak na razie nie mam ochoty pisać. Może sie to jeszcze zmieni, nie wiem :) W każdym razie na czas nieokreślony zawieszm bloga :P
Świetny rozdział! Stał się moim ulubionym! Smutno zrobiło mi się gdy Raisson zginął. I jeszcze rodzice Darrela... Wolałabym żeby jego ojciec uciekł :\
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to dlaczego jego rodzice nie poszli w inną część domu? Przecież tam chyba nie dotarł pożar?
Dziękuję :) Jego ojciec nie miał jak uciec, bo nie poradził sobie z sumieniem :) Cóż, oczywiste było to, że wszyscy w Gotham zginą (jak to już zostało wcześniej powiedziane :)).
UsuńRodzice Darrela nie zginęli od pożaru, tylko od żołnierzy (przynajmniej matka tak zginęła, możliwe jest iż jego ojciec przeżył ale nic nie wiadomo ;) ) którzy dopiero potem podpalili dom :)
Wiem że troche skomplikowanie piszę :D Ale mam taki nawyk i się go chyba nie oduczę :b