środa, 5 lutego 2014

Rozdział I. Życie na zamku.

lord Wirgard Hus

Zmierzchało już, kiedy Darrel przestąpił próg zamkowy. Oczywiście, jeśli progiem zamkowym można nazwać okno biura lorda Wirgarda położone na czwartym piętrze. Darrel wyznawał żelazną zasadę „zawsze lepiej oknem niż drzwiami” i często wprowadzał ją w życie. Mężczyzna wprost uwielbiał się wspinać, poza  tym nienawidził wystawiać się na widok publiczny- to czajenie się w cieniu uważał za największą przyjemność życia. Już dawno nagłe pojawianie się w niektórych miejscach Darrela nie dziwiło jego pracodawcy. Lord Wirgard był osobą którą rzadko można było czymś zdziwić.
Tak więc lord rozmawiał z jakimś młodym posłańcem (co Darrel wywnioskował po charakterystycznym żółto-czerwonym ubarwieniu szat kuriera) . Chłopak był wyraźnie poddenerwowany, i coś ciągle tłumaczył panu, który z widocznym trudem hamował gniew na posłańca.
-Kiedy ja mówię panie, było jak było…król sam powiedział…
-i Castor nic z tym nie zrobił ?-wysyczał lord patrząc świdrującymi oczami na przerażonego chłopaka
-Nnn-ie, chyba..a może zrobił ? Ni-e ! nnie wiem-kurier z przerażenia zaczął się jąkać
-Jesteś bezużyteczny- westchnął Wirgard-wynoś się.
-Aa-a co z o-d-dpowiedzią ?-Darrel zauważył że przez całą rozmowę nawet raz nie spojrzał na lorda
-Wynoś się.
Chłopak prawie wybiegł z gabinetu, przy okazji potykając się o próg. Darrel nie mógł wytrzymać i zaśmiał się cicho, gdy drzwi za posłańcem zamknęli strażnicy.
-Biedny chłopak-powiedział współczującym tonem-nie musiałeś tak bardzo go przerażać, panie.
Wirgard zignorował to, i zamoczywszy pióro w atramencie zaczął pisać coś na papierze. Darrel domyślił się, że była to odpowiedź, którą oczekiwał kurier.
-Od dawna tu jesteś ?
-Od jakiś pięciu minut.
-Słyszałeś wszystko ?
-Tylko końcówkę. Przekażesz wiadomość temu chłopakowi ?- Darrel spojrzał na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął przerażony posłaniec.
-Odpowiem Castorowi, ale nie przez tego durnia.
Darrel wiedział też, że nie przez niego. Spotkanie się Darrela z królem byłoby jednoznaczne z podpisaniem wyroku śmierci zarówno na siebie, jak i na Wirgarda. Dwadzieścia lat temu w Langwederii zapanował chaos, i główną winę zrzucono na inne rasy- przede wszystkim na edmonów jako iż ich najbardziej się bano. A strach rodzi nienawiść. Tak zaczęło się Wypędzenie-które właściwie powinno nazwać się Mordowaniem. Król wyznaczył ceny za każdą głowę  nie będącą ludzką głową. Panująca wówczas bieda na Kontynencie sprawiła, że za Langwederią poszły także inne państwa i rasy tam żyjące znalazły się na granicy wymarcia. Sam Darrel cudem przeżył, właśnie dzięki Wirgardowi z którym to zaczął współpracę w dniu w którym młody wówczas lord sprowadził go na zamek. Darrel, który był edmonem, w trakcie swoich misji spotykał inne  rasy żyjące w utajeniu w innych miastach. Ale nigdy nie spotkał innego edmona, mimo iż przez cały czas ich szukał. W końcu pogodził się z myślą, że jest prawdopodobnie jedynym żyjącym przedstawicielem swej rasy, którą tak zapamiętale tępiono. Była też jeszcze jedna osoba, ale Darrel starał się o niej nie myśleć. Szczególnie przed lordem, który wyraźnie orzekł iż żadnego innorasowca, prócz Darrela nie zamierzał tolerować.
-Misia zakończyła się powodzeniem ?-Wirgard przerwał rozmyślania Darrela
-Jeszcze nie.
Darrel zauważył że lord lekko uniósł brwi
-Nie ?
-Nie. Jutro wieśniaczka i dzieciaki zapadną na bardzo poważną chorobę, która jednak nie jest zaraźliwa. Oczywiście, nikt nie zauważy że była ona spowodowana jedzeniem. Za tydzień cała trójka będzie gryźć kwiatki od spodu, i nikt nawet nie będzie podejrzewać że nie była to śmierć naturalna.
Dla skrytobójcy najważniejsza była dyskrecja. Oczywiście Wirgard nigdy nie mówił, aby zlikwidować cel dyskretnie, ale Darrel „jawne zabójstwo”-z użyciem noża, łuku czy innych narzędzi, uważał za amatorszczyznę. I ściąganie niepotrzebnej uwagi w jego stronę.
-Ciekawy sposób-Wirgard zwinął list i przybił go Husowską pieczęcią-A jeśli ktoś zje te owoce ?
-Nie sądzę by to zrobił, panie. A nawet jeśli, to-Darrel uśmiechnął się pod nosem-strata jednego chłopa nie byłaby aż tak dotkliwa. I przyda wiarygodności tej „chorobie”, prawda ?
Lord Wirgard wstał, odsunął szufladę biurka po czym wyjął z niej mieszek złota i wręczył go Darrelowi
-Nie mam pojęcia na co ty to wydajesz-oznajmił sucho-ale umowa, to umowa, prawda ?
Darrel lekko pokłonił się przed swoim pracodawcą
-Tak jest.
-Możesz już odejść. I przy okazji zawołaj Tomasza. To mój jedyny kurier, ale przynajmniej nie wygląda jak osioł chodzący na dwóch nogach, w przeciwieństwie  do tamtego idioty.
Darrel znów się pokłonił i wyszedł z gabinetu. Żaden strażnik nie był zaskoczony tym nagłym pojawieniem się  edmona. Wszyscy na zamku znali tożsamość Darrela, ale nikt nie pisnął ani słowa. Przysięga wobec lorda, i świadomość że długo nie pożyliby gdyby wydali Darrela skutecznie trzymała im języki za zębami.
Poprosił jednego z wartowników o przekazanie wiadomości owemu Tomaszowi, po czym wyszedł na główny korytarz.
Mężczyzna zauważył, że za dwie godziny rozpocznie się pora kolacyjna. Zgodnie z tradycją kolację jedli wszyscy razem na zamku-od służek aż do pana domu. Darrel oficjalnie w zamku był doradcą, i czasami tę funkcję pełnił. Ale Wirgard rzadko potrzebowało doradcy, dlatego jego funkcja była jedynie umowna i stanowiła świetny pretekst do spotkań skrytobójcy z lordem.
Darrel chciał pójść do Kwasa, i pewnie zrobiłby to, gdyby nie śpiesząca się brązowowłosa postać na którą wpadł zaraz za zakrętem, i którą musiał podtrzymać, boby spadła ze schodów.
-Kapitan Emilio-oznajmił zdumiony. Widocznie za bardzo zamyślił się, bo najpewniej słyszałby kroki pani kapitan zanim na nią wpadł. Szczególnie że była ubrana w strój kapitana gwardii zamkowej, który był strojem ciężkim i hałaśliwym, ale w jakiś sposób pasował do ładnej twarzy Emilii.
-Darrel-oznajmiła lekko oszołomiona stłuczką- znów włazisz mi w drogę.
-Śmiem twierdzić, że to pani zawsze wchodzi mi w drogę-powiedział rozbawiony jej miną, która zawsze gdy go spotkała była zirytowana. Puścił ją widząc, że odzyskała stabilność.  Darrel miał równowagę we krwi, więc nawet się nie zakołysał.
Darrel zauważył, że podczas ich zderzenia upuściła jakiś zwój, więc podniósł ją i podał zezłoszczonej dziewczynie. Wyszarpnęła mu zwój z ręki i wsadziła za pasek spodni, po czym ruszyła przed siebie. Darrel, z braku innych zajęć postanowił pójść z nią.
-A więc wróciłeś z misji ? Prawie cię nie poznałam w tym kostiumie.
Skrytobójca zaśmiał się i zdjął słomiany kapelusz z głowy- prawie o nim zapomniał.
- Zdarzyło się coś ciekawego, kiedy mnie nie było ?-spytał zaciekawiony
Emilia zastanowiła się, nie przerywając marszu
-Mamy nowego zbrojmistrza, nazywa się  Logan, i jest obcokrajowcem. Wygląda na porządnego człowieka, ale na jak na mój gust jest trochę zbyt miły. A Kwas znowu podpalił laboratorium, i musi na razie zadomowić się w pokoju gościnnym.
-A co on znowu zrobił ?
-Kwas ciągle coś robi-pani kapitan się zaśmiała-tym razem próbował znaleźć odporne na ogień spodnie. Przy okazji, osmolił sobie nogi.
Darrel skrzywił się. Nogi alchemika i bez tego wyglądały okropnie, co Darrel często miał okazję zaobserwować jako iż Kwas ciągle nosił przykrótką togę, sięgającą mu co najwyżej do kolan.
 -To mieszka teraz w pokoju gościnnym ?-Darrel nie zdziwił się. Kwas uwielbiał eksperymenty, pomimo tego że miał on już sześćdziesiąt lat i powinien się  unormować.
Kwas zawsze mieszkał i spał w swoim laboratorium, na materacu. Samo laboratorium przylegało do Sali Audiencyjnej, najważniejszego miejsca na zamku, jako iż alchemik był także medykiem co sprawiało, że jego obecność blisko lordowskiego tronu była obowiązkowa.
-Mieszka, ale na krótko. Ciągle zrzędzi na przeciągi w tym pokoju. Sąsiaduje z lady Claudią, co ją też denerwuje .
-Kwas ciągle coś wysadza ?
Emilia zaśmiała się.
-Właśnie.
Zostawił panią kapitan przed wyjściem na dziedziniec i poszedł do swojego pokoju. Pokój Darrela mieścił się na samym końcu korytarza w sekcji gościnnej i z pozoru nie wyróżniał się niczym-kamienne ściany, dywan, okno, zwykłe dwuosobowe  łoże z baldachimem, kominek, komoda, lustro i szafa. Jednak Darrel w wieku dziesięciu lat odkrył powód, dlaczego lordowi tak zależało na umieszczeniu go w tym, a nie innym pokoju-znajdowały się tu tajne przejścia, niewidoczne dla oka. Pierwsze które odkrył odblokowywało się poprzez przekrzywienie  obrazu wiszącego na ścianie w prawą stronę i prowadziło do zagraconego pokoju, który kiedyś prawdopodobnie służył za składownię bo ciągle walały się po niej stare papiery, zardzewiałe zbroje i zniszczone meble. Prawdopodobnie podczas któregoś z remontów zamku, zamurowano drzwi do składowni i tak już zostało. Dziesięcioletni wówczas Darrel bojąc się spać w swoim łóżku, zaczął tam sypiać aż do momentu w którym został obudzony przez stadko szczurów, które zadomowiły się w tym miejscu.
Pokój Darrela

Darrel westchnął i wszedł do łazienki. Każdy pokój gościnny miał łazienkę, a jego była wyjątkowo ciasna i brzydka. Zmył farbę z włosów i twarzy, oraz wypłukał zęby tak, że powróciły do swojego naturalnego, białego koloru. Potem przebrał się w swój zwyczajowy strój skórzany. Przy okazji musiał powyciągać wszystkie bronie poukrywane w chłopskim stroju, po czym wsadził wszystko do jakiegoś ręcznika wiszącego na wieszaku i wyszedł z łazienki. Otworzył przejście prowadzące do składowni. Zmieniła się przez te wszystkie lata-mimo że ciągle była pozawalana, Darrel od czasu do czasu sprzątał ją, dzięki czemu nie było na niej grubej warstwy kurzu. Biurko też było wysprzątane, no i nie było już ciemno, bo Darrel przeszmuglował tu lampę oliwną która oświetlała pomieszczenie. Gdy uczył się sztuki trucicielstwa od Kwasa, jego królikami doświadczalnymi były szczury co prawie doprowadziło do ich wyginięcia. W końcu odkrył gniazdo szczurów i wybił wszystkie, prócz jakiegoś szczurzego niemowlęcia które pomimo bycia niesamowicie brzydkim, jego zachwyciło. Darrel wychował i wytresował szczura, dając mu na imię Mariusz po kucharzu który go przypominał. Szczur był jego posłańcem, i przenosił różne rzeczy do miejsc które wskazywał mu Darrel. Mariusz zawsze pokazywał się w nocy, dlatego też mężczyzna nie robił sobie nadziei na spotkanie pupilka teraz.
Otworzył szafę, i poodkładał wszystkie bronie na swoje miejsca, przy okazji dokonując kontroli amunicji. Trucizny mu się prawie skończyły, a strzał do łuku prawie nie było widać. W końcu wsadził w but ulubiony sztylet i opuścił pomieszczenie.
Ruszył do Kwasa z zamiarem uzupełnienia mikstur. Jak przypuszczał stary alchemik znów siedział w swoim  pokoju. Ale nie siedział, jak zauważył Darrel, tylko spał. Chrapał tak głośno, że Darrel nie dziwił się wściekłości Claudii, mimo że za nią nie przepadał. Podszedł do alchemika i szturchnął go lekko.
-Kwas, podnoś dupę z krzesła-szturchnął znowu alchemika, który szybko się obudził. To była jedna z zalet medyka-potrafił w sekundę się obudzić. I ku irytacji Darrela w sekundę znów zasnąć, co właśnie przed chwilą zademonstrował.
Zostawił śpiącego Kwasa w spokoju i podszedł do jego szafek ze składnikami, po czym odblokował ukrytą półkę. To była półka na wszelkiego rodzaju trucizny, środki odurzające i inne mikstury potrzebne mu w jego misjach. Zabrał trochę i przelał do fiolek przymocowanych do wnętrza jego płaszcza. Fiolki były z lekkiego żelaza, więc nie było ryzyka że się stłuczą.
Darrel zamknął szafkę i wyszedł z pokoju śpiącego alchemika. Za pół godziny zacznie się kolacja. Jako iż Darrel nie przepadał za chodzeniem po korytarzach (gdzie mało osób go lubiło, i większość służących się go bała) zwykle podróżował po belkach podtrzymujących strop, a były one w każdym, nawet w najmniejszym pokoju na zamku.
Darrel wziął rozbieg, ignorując wytrzeszczającą oczy pokojówkę,  odbił się od ściany złapał się za belki i wgramolił na nie. Lubił tędy chodzić-nikt go nie widział (w zamku nie było żyrandoli, dzięki czemu góra była zawsze ciemna i nieoświetlona), wszędzie mógł się dostać, no i posłuchać ciekawych rzeczy.

Właśnie, zmęczony długą jazdą, postanowił uciąć sobie drzemkę nad Salą Audiencyjną, gdzie się znajdował, kiedy przeszkodził mu w tym lord Wirgard wchodząc do pokoju z dwiema innymi osobami. Darrel nigdy nie ingerował w sprawy polityczne lorda, wiedząc że to wykracza daleko poza jego obowiązki i już chciał się wynieść kiedy coś kazało mu się zatrzymać. Przyjrzał się obecnym. Były to dwie osoby-kobieta w stroju krainy Lustra, i mężczyzna ubrany całkowicie na czarno, z kapturem zasłaniającym twarz.
-Jak udała wam się podróż?-spytał lord Wirgard, zdejmując rękawice i siadając przy okrągłym stole. Kobieta i mężczyzna siedli po jego obu stronach.- Przyznam się, że zakoczyła mnie wiadomość o waszym nagłym przyjeździe tutaj.
- Była udana. Na początku było okropnie gorąco, ale już się przyzwyczailiśmy do tego klimatu-kobieta miała lekko syczący głos. Darrel stwierdził, że wygląda na jakieś trzydzieści lat.
-Niech się panna nie martwi, dopilnuję żeby w waszych pokojach została utrzymana stosowna temperatura powietrza.
Darrel znał ten przyjazny ton Wirgarda. Używał go wobec każdego, chcąc wywrzeć na nim dobre wrażenie.
-Nie trzeba-kobieta uśmiechnęła się przymilnie-nie zatrzymamy się na noc.
Zakapturzony mężczyzna ciągle się nie odzywał.
-Twój przyjaciel nie jest, jak na dyplomatę, rozmowny- zauważył lord-czy coś mu dolega ?
-Fransis nie lubi mówić. Jest raczej w formie ochrony-zaszczebiotała kobieta.  Wstała okrążając lorda, i stanęła za jego plecami-prawda, Fransisie ?
Mężczyzna skinął głową.
Darrel nagle zauważył lekki ruch przy rękawicy Fransisa. Niedostrzegalny dla nikogo innego. Sam nie wiedząc, co robi wyjął sztylet i ze wzmożoną ostrożnością przyglądał się gościom.
-Czy mogę prosić o zajęcie miejsca ? Nie lubię gdy ktoś mówi do mnie stojąc za moimi plecami.
Oho, Wirgarda zaczęli denerwować owi goście. Darrel pokręcił z rozbawieniem głową.
Nagle Darrel poczuł to bardzo wyraźnie. Nie był to wiatr, ale coś owiało mu twarz. Mężczyzna tylko raz czuł coś podobnego, i zwiastowało to kłopoty. Magia.
-Obawiam się, Wirgardzie, że niedługo nikt do ciebie nic nie powie-z tymi słowami uniosła nóż, który nagle zmaterializował się w jej ręce. W tym samym momencie Fransis, machając dziwnie rękami, stworzył coś co oględnie można było nazwać przezroczystymi drzwiami.
Darrel nie czekał. Strażnicy zaingerowaliby za późno, więc wziął szybki zamach swoim jedynym sztyletem i posłał go prosto w czoło zaskoczonej kobiety. Padła na ziemię. Darrel w tym samym czasie zeskoczył z belki na maga i, łapiąc czarodzieja za szyję , skutecznie przydusił go do ziemi. Słyszał że jeśli czarodzieje nie będą mogli ruszać rękoma, to nic nie zdziałają więc unieruchomił mu też ręce. Szarpał się trochę, ale dał sobie spokój. Drzwi stworzone przez Fransisa rozpłynęły się w powietrzu.
Strażnicy dopiero teraz dobiegli do lorda Wirgarda, który był lekko zaskoczony i solidnie wściekły. Z całej siły kopnął wytrzeszczoną ze zdziwienia twarz martwej kobiety, po czym podszedł do szarpiącego się maga.
Pstryknął na strażników, którzy podnieśli go z ziemi zaraz po tym jak Darrel z niego zszedł, i powiązali mu ręce i usta sznurem. Musieli przy tym odchylić kaptur, i oczom Darrela ukazała się twarz ludzka z białymi oczodołami, bez ust i nosa. Nie stanowiło to przyjemnego widoku.
-Zabrać go do celi-zarządził wściekły lord-zaraz tam przyjdę.
Darrel skrzywił się , i podczas gdy strażnicy ciągnęli szarpiącego się więźnia do drzwi piwnicznych,  odzyskał swój sztylet z czoła kobiety i wytarł go o jej ubrania. Nóż który trzymała w ręce też znikł. Darrel domyślił się iż był on częścią jakiegoś zaklęcia.
-Czy kazałem ci, żebyś tu przyszedł ?-Wywarczał w stronę Darrela
-Nie, panie-Darrel się pochylił-siedziałem tutaj, kiedy tu weszliście, wasza lordowska mość. Miałem wyjść, ale wydali mi się podejrzani, więc zostałem.
Wirgard patrzył przez chwilę z wściekłością na skrytobójcę, po czym machnął rękoma i odwróciwszy się bez słowa opuścił pomieszczenie.
Darrel nie spodziewał się podziękowań. Nie przepadał za swoim pracodawcą, ale dzięki niemu wciąż żył, więc wywiązywał się ze swoich obowiązków. Śmierć Wirgarda to byłaby też śmierć Darrela. Najstarsza córka lorda, Claudia, nie cierpiała Darrela i ze wzajemnością, i nie potrzebowała skrytobójcy tak więc Darrel szybko straciłby i dach nad głową, i pracę co wiązałoby się ze śmiercią-albo głodową, albo z rąk żołnierzy. Oczywiście mógłby ukryć się u któregoś z jego znajomych, ale nie na zawsze. Skrytobójca miał swój honor, i wolałby zginąć niż żyć jako ciężar i gęba do wykarmienia.
Darrel wyszedł z Sali, i poprosił służącą o posprzątanie tam. Skinęła głową wystraszona, i pobiegła w tym kierunku. Darrel współczuj jej tego co tam znajdzie, ale (z tego co pamiętał) na zamku sprzątało się gorsze rzeczy. Przypomniał sobie nagle o kolacji, która ciągnęła się już jakieś dwadzieścia minut i ruszył do Sali Jadalnej.
Wszedł tam, jak gdyby nigdy nic( czym najwyraźniej zdenerwował członków rodziny Husów), i przeprosił za spóźnienie. Darrel przypomniał sobie że jakiś kodeks dworzański mówił że lepiej w ogóle nie przychodzić jeśli się jest tak bardzo spóźnionym, i nie zajmuje się wysokiej pozycji, ale nie dbał o to.
Zajął swoje zwyczajowe miejsce, pomiędzy Emilią (która rozmawiała z siedzącym naprzeciwko sir Victorem, kuzynem lady Anny, i zignorowała przyjście Darrela), a złotowłosym, piegowatym młodzieńcem, prawdopodobnie nowym zbrojmistrzem Wirgarda. Poprzedni zmarł na „chorobę” (Albo raczej na truciznę, ale taki los czekał szpiegów na zamku lorda). Najwidoczniej ów Logan przybył w czasie jego nieobecności, bo nie mieli okazji się poznać. Zauważył że lorda Wirdegarda nie ma na sali, co go niespecjalnie zdziwiło.
Kwas, siedzący naprzeciwko, wyraźnie ucieszył się z obecności Darrela
-Darrel ! Wróciłeś już ?
-Jakieś trzy godziny temu-westchnął Darrel
-To czemu mnie nie odwiedziłeś ?-Wydawał się trochę obrażony. Darrel zauważył że zbrojmistrz z ciekawością przysłuchuje się rozmowie.
-Próbowałem cię obudzić, ale się nie dałeś. Przy okazji, strasznie chrapiesz.
Kwas chciał coś odpowiedzieć, ale łyżka upadła na ziemię więc schylił się żeby ją podnieść.
-Chyba nie mieliśmy okazji się poznać-zagadnął go w tym czasie Logan-jestem Logan Nenmery, nowy zbrojmistrz i architekt lordowski. A pan jest doradcą, sir Darrelem…?
-Darrelem Landers. Bez „sir”-uśmiechnął się uprzejmie do Logana, który odpowiedział tym samym. Darrel nie wyczuwał w nim fałszu. Ani też niechęci wobec niego. Prawdopodobnie nikt mu jeszcze nie powiedział czym zajmuje się Darrel, ani kim jest. Wiedział że służący boją się nawet o nim rozmawiać, a co dopiero go obmawiać. Pewnie myślą że Darrel podrzyna gardło każdej osobie, która wypowie o nim choć jedno złe słowo.
-I jak się podoba zamek, Loganie?
-W środku jest bardzo ciepły, ale na zewnątrz jest strasznie ponury. Szczególnie jeśli patrzy się na niego z miasteczka. Wygląda wtedy jak siedziba rodu wampirów.
Darrel zaśmiał się i napił się wina
-Fakt, mogliby go choć trochę rozweselić. Co myślisz o pomalowaniu ścian na tęczowo ?
Logan przewrócił oczami.
-To ja już wolę tak jak jest teraz-zaśmiał się-Może tylko mi się wydaje, w końcu przyjechałem tu stosunkowo niedawno i się nie oswoiłem z klimatem Langwederii. W Palmedilium nic nie budują z kamienia, wszystko jest szklane- wzruszył ramionami i ugryzł kurczaka. W tym czasie Kwas w końcu wylazł spod stołu. Darrel nawet nie pytał co Kwas tam robił, pewnie odkrył jakiś interesujący wzorek na wewnętrznej stronie ławy.
-Widzę że już się poznaliście-powiedział wesoło Kwas-Logan jest w twoim wieku, Darrel, możecie się zaprzyjaźnić, prawda ?-miał taką minę, jakby przed chwilą podarował Darrelowi wyjątkowo pyszny kawałek czekolady.
-Nie uważasz że jestem trochę za stary na to, żebyś szukał mi przyjaciół, Kwas ?
-Synku, każdy czasem potrzebuje  wsparcia jakim jest przyjaciel-zawyrokował medyk mądrzącym się głosem.
-On jest twoim ojcem ?-Spytał zszokowany zbrojmistrz-Nawet nie jesteście podobni.
-Bo nie jest moim ojcem-oznajmił zirytowany Darrel-po prostu jest dziwny.
-Ja cię wychowałem, więc mogę nazywać cię synem, knypku-zawołał rozeźlony  alchemik
-Przestańcie się drzeć, ludzie na was patrzą-wysyczała w ich stronę Emilia
-Następna niewdzięcznica !-tym razem do niej doczepił się Kwas-kiedy ostatnio powiedziałaś do mnie „tato” ? Ja cię tu na zamku wychowałem, oswoiłem…
-Miałam ojca i pamiętam go bardzo dobrze-oznajmiła chłodno Emilia-a na zamku mieszkam od szesnastego roku życia, więc trochę za późno na tatusiowanie, Kwas
-No nie wierzę !-zawołał-i jeszcze mi się wypiera ! Naprawdę, zero szacunku do ojca nie masz…
Darrel zignorował kłótnię Emilii z Kwasem i zwrócił się w stronę zbrojmistrza
-A więc będziesz wyrabiał dla mnie bronie ?-Spytał Logana, który z ciekawością przyglądał się kłótni.
-Tak jest. Szczegóły dostałem od pana lorda Wirgarda. Ale po co, jeśli mogę pana zapytać, doradcy są tak różnorodne bronie ? –Darrel zauważył że Logan chyba za cechę nadrzędną postawił sobie uprzejmość, bo nie robił nic nieuprzejmie-nawet pił z uprzejmością.
-Czasami słowa nie wystarczają, i wtedy trzeba użyć mocniejszych środków-zainsynuował Darrel
-Aa, czyli do obrony ? Praca doradcy musi być ciężka. Szczególnie jeśli podróżuje się tyle co pan.
Widocznie nie złapał aluzji.
-Nie mów do mnie „pan”. Jestem Darrel.
Zbrojmistrz patrzył na niego chwilę. Pewnie uważał, że jeśli jest on doradcą to trzeba go obsypywać tytułami. A to było krępujące.
-Darrel-powiedział przyjaźnie. Widocznie polubił Darrela.
W tym samym momencie ktoś szturchnął go w plecy. Darrel odwrócił i ze zdziwieniem spostrzegł że był to najmłodszy syn lorda, Edmund. Wyglądał na bardzo dumnego z siebie.
-W końcu mi się udało-oznajmił radośnie
-Co ci się udało ?-Spytał z rozbawieniem Darrel. Edmund był jedynym członkiem rodu Husów, którego Darrel lubił. Cała reszta, według niego, była bandą rozpieszczonych gówniarzy. Pewnie i Edmund byłby taki, gdyby pewnego razu Darrel nie ocalił mu życia, szybko wyciągając go spod nadjeżdżających kół powozowych. Od tego czasu Edmund traktował skrytobójcę jak swojego mistrza, i ideał godny naśladowania.
-W końcu się do ciebie podkraść i cię zaskoczyć-oznajmił z dumą, tak jakby właśnie został mianowany nowym królem Langwederii.
-Dobra, udało ci się-przyznał mu rację Darrel-ale drugi raz już mnie nie zaskoczysz.
-Zaskoczę !
-Przekonamy się- Kątem oka zauważył że lady Anna przygląda się synowi i Darrelowi ze źle ukrywaną złością. Widocznie  nie życzyła sobie, żeby jej syn rozmawiał ze skrytobójcą.
-I mam dla ciebie to-oznajmił konspiracyjnym tonem siedmiolatek i wetknął mu w rękę zwinięty liścik. Darrel podziękował mu, i rozwinął liścik tak, żeby nikt prócz niego go nie przeczytał
Przyjdź do gabinetu. Natychmiast.
                         Lord Wirgard Hus.
Darrel uniósł brwi i wstawszy, pożegnał się ze wszystkimi. Wyszedł, zmierzając do gabinetu lorda. Ciekawy był, co tym razem przygotował dla niego Wirgard.


`````````````````````````````
Jak widzicie nowy rozdział opublikowałam wcześniej, bo w niedzielę prawdopodobnie nie będę miała czasu :) So, enjoy ! :]

4 komentarze:

  1. Opowiadanie bardzo fajne i momentami humorystyczne :) Mam jednak małą uwagę: Za dużo razy używasz imion, czasem po prostu je omiń C:

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok, spróbuję :D Chociaż uważam że imiona sprawiają że bardziej związujesz się z bohaterem :) I lepiej brzmi :'powiedział Darrel', niż 'on powiedział'. Pozatym czasami nie wiadomo o kogo chodzi, i użycie imion jest niestety przymusem :) Ale dzięki :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Sorino!

    Dziękuję Ci bardzo za komentarz na www.second-start.blog.pl- sprawił mi dużo radości i zdecydowanie poprawił humor:)
    Weszłam na Twojego bloga, by poinformować Cię, że mam zamiar przeczytać to, co zamieszczasz u siebie na blogu, ale proszę o... czas. Wracam do blogowego świata po miesięcznej przerwie, nadal rozliczam się z sesją i mam straaaszne opóźnienia w komentowaniu blogów. Ale do końca lutego mam zamiar się z tym uporać;)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Kapturku :) Uwielbiam twojego bloga, jest niesamowity ^^ I byłabym bardzo wdzięczna gdybyś chciała przeczytać mojego :) Powodzenia w sesji :))

      Usuń