niedziela, 2 lutego 2014

Prolog


W samo południe upalnego lata na targu wiejskim jest niewiele ludzi. Obywatele Langwederii już dawno nauczyli się, że w tak upalne dni jak ten lepiej w ogóle nie wychylać się z domów. Oczywiście robili to tylko ci, którzy mogli sobie na to pozwolić. Chłopstwo które nie zdążyło zebrać całej wymaganej daniny ciągle przebywało na polach oddalonych o jakiś kilometr od wioski i w pośpiechu nadrabiało zaległości. Lord panujący nad krainą Husów, Wirgard, konsekwentnie ściągał podatki od swoich lenników. W tym roku, z okazji dziesięciolecia Wypędzenia danina była obniżona prawie o 20%, co sprawiło iż chłopstwo choć trochę mogło odetchnąć od nieustannej harówy. Zwłaszcza chłopstwo Wirgarda.
Tak więc plac wiejski jest prawie pusty, jeśli nie liczyć paru leżących w cieniu i oddychających ciężko psów, i starego mężczyzny pilnującego wiejskiego kramu. Darrel naciągnął słomiany kapelusz mocniej na twarz i podszedł do starego. Mimo że Darrel lubił przebieranki, jakoś zawsze lepiej było mu się wpasować w rolę nieznajomego szlachcica niż chłopa. W ogóle chłopa nie przypominał-był wysoki i wysmukły, oraz dziwnie blady, co dawało ciekawy kontrast z jego kruczoczarnymi włosami. Dlatego na takie wyprawy musiał zmieniać w sobie praktycznie wszystko-smarować skórę jakąś mazią otrzymaną by wyglądała na bardziej opaloną, układać włosy tak, by optycznie łagodziły jego kości policzkowe i smarować zęby żółcią, tak by wyglądały jak zęby typowego wieśniaka. 
Przystanął przy, przyglądającym mu się podejrzliwie, dziadzie
-Dobry-zaczął, stylizując swój głos na gwarę wiejską- Szukam domu panny Frycji. Gdzie ona ?
Chłop, zamiast odpowiedzieć, zerwał ździebło trawy rosnącej koło stoiska i, wysadziwszy je sobie w usta, zaczął żuć, nie przestając obserwować Darrela.
-Matuś powiadoła, że tu una mieszka. Brat jej jestem, Jan mi na imię.
Chłop splunął na ziemię
-Ano, powiadała że ma jakiegoś brata we Sonkowie. Tylko że jej nigdy żodyn ze znajomków nie odwiedzał nigdy.
Darrel zaśmiał się, prostackim według niego, śmiechem po czym ciężko siadł koło starego.
-No widzisz sam, panie, familija ma kłopoty. Siostra zeszła na tamten świat niedawno i pogrzeba trzeba zrobić. Matka niedołężna a ojca ni ma. Chociaż una żeby na pogrzebie była-przy ostatnich słowach westchnął ciężko, dbając o to, by jego głos był wystarczająco zmartwiony.
-Ano, ciężka to sprawa jest-powiedział chłop nabierając najwidoczniej dla niego zaufania-Pierwsze jak cie zobaczyłem, to żem myślał że jej uciekły chłop jesteś. Wisz o tym ? Miała być żeniacka, ale tamten zwioł- Zastanowił się chwilę-Ale jej w domu ni ma. Na polu w pocie czoła tyra. Sama jedna, bo jej się dziatki pochorowały.
Darrel podrapał się po karku, udając że się zastanawia, po czym spojrzał na chłopa. Starał się nadać swojej twarzy jak najbardziej szczery i prosty wygląd.
-A pokazałbyś drogę do chałupy ? Skwar  taki, że hej a napiłbym się czego i kuzynostwo poodwiedzał.
-Pewno-chłop był już całkowicie przekonany, więc nawet się nie zastanawiał. Darrel nie był tym zaskoczony. Umiejętność rozmów i „naginania prawdy” miał opanowane do perfekcji, więc tak zwyczajna rozmowa nie mogła nie pójść dobrze. Stary wytłumaczył mu pokrótce drogę do domu owej Frycji, i Darrel też się tam udał, żegnając się wesoło z chłopem. Ciekawiła go owa Frycja. Dlaczego jego celem była chłopka ? W dodatku najwidoczniej nie wyróżniająca się niczym, prócz niedoszłego małżonka. Mógł wypytać o to, kim jest ojciec dzieci Frycji, ale nie chciał marnować więcej czasu na rozmowę ze straganiarzem, zwłaszcza iż owa informacja nie była mu do niczego potrzebna.
Mężczyzna stanął w cieniu jakiejś chaty, i zmierzył dom celu taksującym spojrzeniem. Nie było w nim nic wyjątkowego- słomiany dach, kamienne ściany, brak okien. Zwykły dom najniższych warstw społecznych. Leżał na granicy wioski, co jeszcze ułatwiało mu zadanie-ucieczka stamtąd będzie dziecinnie łatwa. Problemem był jednak samo dostanie się do chaty niezauważonym, gdyż miała tylko jedne drzwi, a domy takie jak te nie posiadały więcej niż dwa pomieszczenia. Zgadywał że dzieci, które się w środku najpewniej siedzą w tym głównym pokoju-w takie upały nikt  nie chciałby się gnieździć w małym i dusznym pomieszczeniu.
W końcu postanowił pójść najprostszą drogą i stanąwszy przy drzwiach, delikatnie je uchylił. Nie słyszał rozmów, a jedynie miarowe oddechy-najpewniej chorzy spali. Darrel wślizgnął się do środka i cicho zamknął drzwi za sobą, po czym, uważając na to by poruszać się jak najciszej (a Darrel nigdy, nawet w czasie uciążliwego biegu nie hałasował) podszedł do ich skrzyń z nagromadzonym jedzeniem. Widział wyraźnie różnice pomiędzy stertą warzyw i owoców przeznaczonych na daninę, a oddzielną kupą jedzenia które zostawili sobie. Widocznie Frycja wybierała dla siebie tylko najzdrowsze i największe kawałki, a całą resztę dawała poborcom podatkowym.
Wyjął z rękawa strzykawkę i fiolkę. Oj Frycjo, twoje zdrowe owoce obrócą się przeciwko tobie-powiedział sam do siebie. Nabrał w strzykawkę zieloną wodę z fiolki i zaczął pracę. Do każdego, nawet najmniejszego owocu którego Frycja zostawiła dla siebie wstrzykiwał małą ilość płynu. Spokojnie. Miarowo. Nie bał się, że ktoś go zastanie. Miał słuch tak niezwykle wyczulony, iż słyszał nawet najlżejszy podmuch wiatru. Potem podszedł do rozklekotanej szafy z jedzeniem i powtórzył ową czynność cierpliwie aplikując substancję w żywność. Kiedy skończył najciszej jak umiał zamknął szafkę i cicho westchnął. Mimo że jego „zawód” wymagał nieustannej ostrożności, to czasami mógł pozwolić sobie na chwile odprężenia. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym złapał butlę z wodą (której nie dotykał strzykawką) i, jako iż suszyło go pragnienie, napił się.
Darrel odszedł od szafek. Już miał wychodzić, gdy jego uwagę z nieznajomych powodów przykuły dzieci. Zaintrygowany, podszedł do śpiącej trójki i popatrzył na nie. Dwie dziewczynki były do siebie podobne tak bardzo, że wyglądały jak bliźniaczki. Ale patrząc na najmłodszego chłopca, być może czteroletniego, Darrel zrozumiał powód swojej misji. Wirgardzie, ty stary draniu-pomyślał-nawet dla wnuka nie masz litości. Darrel skrzywił się. Chłopiec wyglądał tak samo jak cała rodzina Husów, i prawdopodobnie był bękartem najstarszego syna lorda, Dominika. Patrząc na to dziecko, mężczyzna stwierdził że nawet gdyby chciał go ocalić, wszędzie poznaliby charakterystyczny wygląd Husów i nie dałoby rady go gdziekolwiek ukryć. Zresztą, jestem zabójcą nie niańką-skarcił się w myślach-i tak mam już wystarczająco rzeczy na głowie. Stłumił odruch litości i, najciszej jak potrafił, wyszedł z domu.
Teraz musiał znaleźć dom poborcy, i „poprosić” o przysługę. Naturalnie, nikt normalny nie przepraszał przystawiając ostrze do szyi delikwenta. Ale kto powiedział, że Darrel jest normalny ?  Z doświadczenia wiedział, że groźba jest lepsza niż łapówka. Ludzie, którzy przyjmują łapówkę zaczynają prosić o więcej, i więcej aż trzeba ich „uciszyć”. A groźby zamykają usta bez niepotrzebnego przelewania krwi.
Przypomniał sobie starca który pilnował straganu, i zawrócił na rynek. Najwidoczniej stary z nikim nie rozmawiał, ale Darrel był pewien że nie utrzyma języka za zębami. Ludzie na wsi już tak mają.
Przystanął w cieniu, tak żeby nikt go nie dostrzegł i wyjął z buta mini-kuszę. Tę kuszę zaprojektował dla niego Kwas. Stary alchemik, z sześćdziesiątką na karku był jednym z jego najlepszych przyjaciół na zamku, i mimo że  czasami miał irytujący zwyczaj pouczania wszystkich i zasypiania w niespodziewanych momentach to Darrel lubił Kwasa. Pamiętał, że kiedy trafił na zamek w wieku dziesięciu lat to był on jedyną osobą która okazywała mu życzliwość i martwiła się o niego.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni małe igiełki, i jedną z nich namoczył w truciźnie, którą miał przymocowaną do pasa. Załadował igiełkę w kuszy, uważając żeby jej nie dotknąć i wycelował w szyję chłopa, po czym zwolnił spust.
Chłop zasyczał i klepnął się w szyję, najwidoczniej myśląc, że to owad go ukąsił. Darrel wstał i ostrożnie zaczął oddalać się od rynku. Chłop za jakieś pół minuty zacznie czuć się słabo. Po dwóch minutach będzie leżał martwy. Zapewne zdąży krzyknąć i wywabić ludzi z mieszkania, ale Darrel wątpił by ktokolwiek sądził iż dziada zabito. Jest upał. Stary nie był pierwszej młodości. Na dodatek siedział w osłonecznionym miejscu, wystawiony na promienie . Jego serce nie wytrzymało. Zawał. No cóż, zdarza się.
Mężczyzna wyszedł z wioski, dbając by na nikogo nie natrafić po drodze. Nie było to zresztą trudne. Gdy oddalił się od wsi, zszedł z drogi w pobliski lasek i poszedł do jeziorka. W lesie był cień, a nad jeziorkiem było przyjemnie chłodno, więc było to idealne miejsce postoju konia.
Wierzchowiec Darrela, Egzekutor, stał przywiązany do pnia drzewa i ze stoickim spokojem pił wodę z jeziora. Zwierzę miało wyjątkowe umaszczenie-było całkowicie czarne, zaś grzywę i ogon miało srebrne, co sprawiało że wyglądał jak zmora z koszmaru. Darrel był też jedyną osobą która mogła podejść do konia bez ryzyka kopnięcia w brzuch czy stratowania co, nie wiedzieć czemu, mężczyznę rozczulało.
Podszedł do konia i odwiązał go od drzewa, po czym pogłaskał go po pysku. Zwierzę parsknęło i szturchnęło go łbem. Darrel zaśmiał się i wsiadł na wierzchowca, po czym skierował go w stronę wyjścia z lasku. Egzekutor zarzucił łbem i podążył za wskazówkami pana. Wyjeżdżając na drogę stwierdził, że na niebie zaczęły gromadzić się chmury. I dobrze. Zmyją ślady końskich kopyt.
***
Poborca podatkowy siedział plecami do okna i coś zawzięcie gryzmolił w swojej księdze rachunkowej. Z tego co Darrel słyszał, ów mężczyzna miał na imię Hubert i był skąpym i wrednym urzędnikiem. Coś jednak Darrelowi mówiło że jest to człowiek ceniący sobie własne życie i finanse wyżej niż wszystko inne. Służbę wartowniczą też miał nienajlepszą, co zauważył wchodząc po murze do okna gabinetu poborcy.
Darrel wyciągnął cicho sztylet zza paska i najciszej jak umiał podszedł do mężczyzny, po czym delikatnie podstawił mu ostrze pod gardło, jednocześnie zakrywając mu usta dłonią.
Poborca sapnął i zaczął się w przerażeniu lekko się szarpać, co zirytowało Darrela. Mężczyzna nachylił się mu do ucha i cicho wyszeptał
-Cśś. Nie chcemy by komuś stała się krzywda, prawda Hubercie ?-Mocniej przycisnął ostrze do gardła ofiary.
Urzędnik zesztywniał i zamilkł.
-Brawo-pochwalił go Darrel-teraz posłuchaj. Jutro masz odebrać daninę z wioski Senu. Jest tam pewna rodzina, trójka dzieci i samotna matka. Zabierz tylko to, co należy zabrać i nie ruszaj nic poza tym-powoli cedził słowa, dbając o to by Hubert zrozumiał wszystko-oddziel owoce owej rodziny od reszty i pozostaw w kufrze na brzegu Brytu, koło twojego domu. Dobrze pamiętam jakie owoce znajdowały się w skrzyni i ile ich było. Spotkamy się tam o trzeciej w nocy i wysypiemy wszystko do rzeki. Jeśli mnie oszukasz, albo nie stawisz się na miejscu, to nie owoce, tylko twoje zwłoki będą pływać w rzece. Zrozumiałeś ?
Lekko odsunął sztylet od gardła, dając mu przestrzeń wystarczającą do skinienia głową. Skinął. Darrel zauważył że czoło poborcy jest mokre od potu. Z uśmiechem satysfakcji puścił nieszczęśnika  który padł na kolana, i schował sztylet za pasek.
Darrel zdjął kapelusz z głowy i zaczął się wachlować.
-Wiesz, Hubercie, nie wyjdziesz na tym źle-rzekł pocieszającym tonem-zapłacę ci za stracony towar, i to całkiem dobrze. Nie martw się.
Poborca spojrzał najpierw lekko na Darrela, a potem gwałtownie. Wytrzeszczył oczy
-Niemożliwe-Wyszeptał zduszonym głosem-ty nie jesteś człowiekiem !
Darrel uśmiechnął się wesoło do urzędnika
-Brawo za dedukcję, Hubercie. Domyśliłeś się po żółtych oczach czy ostrych zębach? Jestem pod wrażeniem.
Urzędnik jęknął cicho.
-A jeśli komukolwiek piśniesz choć słowo…-zaczął Darrel przeciągłym tonem
-Wiem-wyjąkał cicho poborca- nie powiem
-Bystrzak-Pochwalił go Darrel i podszedł do okna-do zobaczenia !-pożegnał się  wesoło i mrugnął do oniemiałego człowieka, po czym wyszedł przez okno i wylądował w krzakach. Dawno nauczył się skakać z bardzo dużych wysokości. Była to bardzo przydatna umiejętność. No i robiła wrażenie.
-Czas wracać do domu-szepnął sam do siebie i poszedł po konia, którego tym razem ulokował w zniszczonym budynku gospodarczym z dala od drogi -Jak myślisz, Egzekutorze, lord będzie zadowolony ?
Koń skinął głową.
-Masz rację-powiedział z rozbawieniem-Wirgard zawsze jest zadowolony.
-Chociaż raz mógłby mnie pochwalić-burknął marudnym tonem do Egzekutora.
Zwierzę zaparskało.  Darrel odniósł wrażenie że się śmieje.
-Czasami wydaje mi się że mnie rozumiesz…
Darrel wskoczył na grzbiet wierzchowca i skierował go w stronę zamku
-…Ale patrzę na ciebie, i przypominam sobie że jesteś tylko zwykłym koniem.

Mężczyzna popędził wierzchowca i ruszyli oboje kamienistym traktem, nie zważając na rozpoczynającą się burzę oraz rzęsisty deszcz moczący zarówno jeźdźca jak i, wyraźnie obrażonego, konia.

3 komentarze:

  1. To na tym obrazku u gory to Darel ? a reszta to kto ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to jest Darrel :) Ten w tym zielonym i te zamaskowane postacie to też on :P Dziewczyna to Emilia, siwy to Kwas, a ten lord po prawej to Wirgard :) Zobacz sb zakładkę "bohaterowie" tam oni są opisani :) Wszyscy zaczną się pojawiać od 1 rozdziału ;]

      Usuń
    2. juz usunelas
      fajne opowiadanie ;-)

      Usuń